<<< wstecz .::.
Bóbr – budowniczy egoista
60 lat temu sprowadzono bobra (castor fiber) z Białorusi do biebrzańskiego ekosystemu, celem jego uzupełnieni o zwierzę od którego pochodzi nazwa rzeki.
Powojenną historię biebrzańskiego bobra, noszę niejako w sobie. Ponieważ pierwsze bobry osiedlono w okolicach Osowca już po moich narodzinach, a ja wakacje spędzałem u Władka Lechocińskiego, pełniącego wówczas funkcję „bobrowniczego” u którego na kanale dopływowym do Biebrzy „zainstalowała się” jedna para w miejscu dogodnym do obserwacji. Samca Władek nazwał Antek a samicę Zocha, do których niemal codziennie podpływaliśmy łódką, Władek wołał je po imieniu, na co reagowały pojawieniem się na powierzchni popisując się pływanie i nurkowaniem poprzedzonym głośnym plaśnięcia ogonem. Czasem siadały na żeremiu i z uwagą słuchały co miał im do powiedzenia.
Zimą chodziliśmy do nich po lodzie i kiedy zdarzyło się, że świeże ślady wskazywały, że są po za żeremiem, wołał je, one przychodziły wlokąc po śniegu swoje ogony (kielnie). Odgradzaliśmy im drogę do wejścia a wtedy stawały na tylnych łapach, przednie podnosząc do góry w geście poddania i pokory. Były sympatyczne i zupełnie nie szkodliwe.
Ponieważ wokoło rósł splątany gąszcz zarośli, pierwsze „przecinki” podobały się wszystkim, a fachowcy mówili, że to nawet dobrze, bo gąszcz jest prześwietlony i daje to szanse na rozwój innym zespołom roślinnym. W tym czasie dojście do wody od domu w dzisiejszej osadzie „Bóbr” było całkowicie porośnięte gąszczem splątanych krzewów, zdominowanych przez derenia rozłogowego. Dość szybko bobry zaczęły to zmieniać, dziś możno zobaczyć efekt tych zabiegów. A tak jest wzdłuż niemal całej Biebrzy, ale również w innych rejonach kraju.
Pierwsze wierzby powalone nad kanałem, dawały schronienie ławicom ryb, które brały na wędkę „jak głupie”. Olbrzymie wierzby zwalone do rzeki przy ujściu kanału były wędkarskim rajem i bez przerwy przez kilkadziesiąt lat były obsadzone przez wędkarzy. To stąd pochodzą pierwsze legendy o biebrzańskich szczupakach jak „kłody mchem obrośnięte”, karpiach jak „beczki” i sumach, których wymiary przerastały wyobraźnię.
Do dziś pod wodą leżą szczątki tych drzew i do dziś siedzą tam wędkarze czekając na swoją rybę życia, co jeszcze w Biebrzy ciągle jest możliwe. Wówczas jeszcze prawie cała rzeka, po obu stronach koryta była porośnięta łegami wierzbowo-wiklinowymi, tworzącymi nad korytem rzeki zielony tunel. Ekspansja bobra zaczęła się jednocześnie w dół i górę rzeki, oraz we wszystkie jej dopływy, rowy melioracyjne i niewielkie okresowe cieki wodne. Wzrost tempa erozji rzeki wywoływany jest najczęściej redukcją szaty roślinnej.
Najpierw znikły wielkie, pojedyncze wierzby i topole przemyślnie spuszczone w nurt rzeki, co podziwiali wszyscy. Olbrzymie dęby, pozostałości Puszczy Dobarskiej także nie dotrzymały pola roślinożercy, choć niedostępne dla najeźdźców niemieckich i rosyjskich. „Nurt”, władca tej wody, borykał się z nimi całymi latami, obrywając brzeg, pogłębiając koryto, stwarzając warunki bytowania ryb, wędkarze byli zachwyceni. Ale to oni właśnie jako pierwsi zaczęli na bobry narzekać. W zastraszającym tempie znikały „baldachimy”, jak nazywano nadwieszone prawie do środka rzeki wiklinowe zarośla. Siedliska ogromnych leszczy, jazi i kleni.
Nadbrzeże gąszcze zostały przerzedzone i następnie wycięte w pień. Pod wodą zanikła plątanina korzeni, bezkarny nurt podmywał brzegi, zawalając je i prostując coraz płytsze koryto. Paradoksalnie po raz pierwszy „dzikość” rzece odbierali nie melioranci a dzikie zwierzęta, pozbawione jakiejkolwiek kontroli i naturalnego wroga, osadzone przez ludzi bez wyobraźni a zwanych szumnie „ekologami”.
Bobry, nie niepokojone przez ludzi, szybko z tego skorzystały, przysunęły się do ludzkich siedzib i zaczęły psuć to co człowiek zrobił dla własnych potrzeb. Człowiek ingerując w środowisko potrzebuje coraz więcej papierków dla przedstawienia swojej racji, bóbr posługując się tylko umiejętnościami nabytymi przez pokolenia wyprzedza go w każdym budowlanym przedsięwzięciu.
Nie ma w tym artykule miejsca na szczegółowe i konkretne przedstawienie oczywistych strat materialnych. Niszczenie wałów przeciwpowodziowych i innych hydrotechnicznych urządzeń to też sprawa znana od dawna, tylko po ostatniej powodzi wyeksponowana.
Nieodżałowana Profesor Simona Kossak, specjalistka między innymi od spraw łowieckich, mówiła, że coraz częściej rolnicy domagają się od myśliwych odszkodowań za straty łowieckie dokonane przez bobry. Rzeczywiście na polach ziemniaków i kukurydzy przyległych do bobrowych terytorium, szkody wyrządzone przez te sympatyczne zwierzątka są dużo większe niż dokonane przez jelenie czy dziki, ponieważ bobry czynią pod wodą zapasy na zimę, czego nie robią inne zwierzęta, żywiąc się „na bieżąco”. Pod wodą można znaleźć całe stosy takich zalegających zapasów.
Na zakończenie historyjka komiksowa. Okazuje się, że bobry mogą robić „krecią robotę”. Podczas szacowania szkód bobrowych, jeden z rolników wskazał łąkę pokrytą kopcami kretów.
- Przecież to krety a nie bobry - zaoponował ekspert.
-Tak krety - odpowiedział rolnik,
-ale dosłownie wszystkie z okolicznych, zalanych dzięki bobrom łąk. Nigdy, nikt nie widział tu takiej ich ilości, a przyczyną jest bóbr ze swoimi „wspaniałymi” budowlami na pobliskim rowie melioracyjnym.
Tak się dzieje, kiedy brak wyobraźni, kształtuje źle pojętą, nie merytorycznie przygotowaną i wadliwie prowadzoną ochronę. Wzorowanie się na kanadyjskich doświadczeniach, prowadzonych setki kilometrów od ludzkich sadyb, ni jak nie możno przełożyć nawet na coraz mocniej okrojone tereny „dzikiej Polski”.
Dzisiejsze przemieszczanie bobrów, to tylko jeszcze jeden myślowy odprysk „pseudoekologów”, niestety miłościwie nam panujących. Nie do końca tłumaczy się ludziom przyjmujących bobry niejako w prezencie, dlaczego je się przesiedla.
Uważam, że już najwyższy czas wymagać a nawet egzekwować od nich (ekologów) odpowiedzialność za ich działania, bo doświadczenia należy robić we własnym przydomowym ogródku, a nie na żywym organizmie przyrody.
Dorabianie teoryjek i przedstawianie ich w gronie ludzi młodych i ukształtowanych nośnymi, modnymi i populistycznymi teoriami, najbardziej szkodzi im samym. Już w tej chwili ryją przepiękną dolinę Biebrzy górskie ratraki oczywiście dla dobra przyrody, którą według „znawców” ma być piękniejsza niż jest obecnie, taki lifting natury.
Tylko po co i za jakie pieniądze, które na pewno można by spożytkować lepiej właśnie dla dobra przyrody, a nie grupy „ekologów” wietrzących własny finansowy interes!
Uścianek 01 sierpień 2010
Meandertalczyk Biebrzański
Płetwonurek, który przez 45 lat spędził w wodach Biebrzy ponad 3000 godzin.
foto: Paweł Świątkiewicz