Melania Burzyńska
"Szara przędza"

Część 4.
Wiek młodości - Organizacja

Motto: (z wiersza: Do młodości)
Młodości duma i nieokiełznana! - Myślisz, że postęp twoją jest zasługą? Na mądrość, która tobie dziś jest dana, setki pokoleń pracowało długo...

Ukończywszy szkołę w czerwcu, zaraz w sierpniu wstąpiłam w szeregi organizacji młodzieżowej "Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej", przemianowane za parę lat na "Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży".
Moim skromnym zdaniem była to organizacja dobra. Prowadziła trzyletni kurs przysposobienia rolniczego, abonując w tym celu książki i pisma rolnicze, jako że i u nas takie kursy były zorganizowane. Ja taki kurs ukończyłam, tylko wojna przeszkodziła w otrzymaniu świadectwa.
W ramach tego kursu jeździłam na szkolenie rolnicze do Białegostoku, bo byłam przodownicą zespołu. Szkolenie trwało cały tydzień. Przy okazji poznałam trochę Białegostoku. Takich okazji młodzież wiejska miała mało, by wyjechać do Białegostoku było takim wydarzeniem, jak dziś do Ameryki.
Byłam też raz w Wilnie z racji wyboru na delegatkę na Walny Zjazd. Bardzo mi się podobało Wilno. Jeździliśmy, delegaci z całej Białostocczyzny wynajętym w "Zjednoczeniu" samochodem ciężarowym. Porobiono w nim ławki i wio!
Byłam laikiem w podróży - nie włożyłam chustki na głowę i tak mi zakurzyło moje obfite i długie włosy, że nie mogłam ich rozczesać. Samochód był nie kryty, a ja jechałam z tyłu. Wszystek kurz na mnie.

Ale co to znaczy wobec tylu wrażeń, nowych widoków, poznanie tylu nowych (i mądrzejszych od siebie) ludzi. Podróże ponoć kształcą.
- Na pewno!
Zjazd trwał trzy dni: dwa dni obrady, a przypadająca niedziela została poświęcona na zwiedzanie Wilna.
Trochę uprzedziłam fakty. Trzeba wyjaśnić, że gdy skończyłam szesnaście lat, wybrano mnie do zarządu tegoż SMP ( skrót nazwy stowarzyszenia). Dano funkcję sekretarki, którą pełniłam aż do wybuchu wojny z jednoroczną przerwą, gdy tan rok byłam przewodniczącą. Jednak duszą organizacji byli sekretarze - tak u dziewcząt, jak i chłopców, bo oni mieli swój zarząd, tylko ściśle razem pracowaliśmy.
Zapleczem finansowym były składki i dochód z imprez, które musiały być z tej racji częste. Jednak bywały i akademie bezpłatne, szczególnie na jakieś rocznice historyczne - powstanie listopadowe, styczniowe lub święto niepodległości. Chcieliśmy dać ludziom możliwość kulturalnej rozrywki, a przypomnienie historycznych chwil narodu rzutować miało na ukochanie dziejów ojczystych i wzbudzać pragnienie naśladowania wielkich patriotów.

Nasze imprezy cieszyły się ogromną popularnością. Mała salka świetlicy, którą wynajmowaliśmy u gospodarza, pękał a w "szwach". Latem scenę budowaliśmy na wolnym powietrzu.
Pamiętam raz, mieliśmy grac przedstawienie, gdzie trzeba było grzmotu i błyskawic. Powstał problem nie lada. Jednak ja wybawiłam z kłopotu. Zaproponowałam przynieść arkusz blachy, której mój ojciec miał zawsze w zapasie parę arkuszy na krycie uli, ba je sam robił - był nawet dobrym stolarzem, bo i meble robił jak: łóżka, stoły, szafy, szlabany i co chciał. Ule i ramki do nich w pierwszym rzędzie. Robił tylko dla siebie, nie na sprzedaż, choć ule sprzedawał z pszczołami, bo chciał, by w okolicy było jak najwięcej pszczół. Był światłym rolnikiem: miał szkółkę drzewek owocowych i chętnie je dawał bezpłatnie żartując, że jak będzie dużo sadów, to cudze dzieci nie będę lazły w jego sadek. Dzieci i tak nie lazły, bo w sadzie były przecież pszczoły.
Ale wracam do naszego przedstawienia. Chłopcy zgodzili się na mój projekt, ale przecież grzmot musi poprzedzać błyskawica? I na to znalazłam radę: wkręcanie knota lampy naftowej mogło dać ten efekt (raczej wykręcanie i wkręcanie), bo akcja tej chwili toczyć się miała w ciemności. Dając mi próbę poglądową zaczęłam manipulować lampą i za mocna wkręciłam - lampa zgasła! Rozległ się wielki wybuch śmiechu i ktoś powiedział: Co teraz z tobą możemy zrobić?
Lecz ja stanowczo:
- Jeżeli ktoś choć palcem ruszy, wycofuje się z udziału w przedstawieniu i radźcie sobie sami.

Bo trzeba wiedzieć, że w tym przedstawieniu tylko jedna kobieta brała udział; reszta role męskie. Ucichło, kierownik zespołu szybko zapalił lampę i przeprosił mnie za te głupie słowa. Przedstawienie było bardzo udane.
Urządzaliśmy i zabawy taneczne, zawsze bez alkoholu, chyba że ktoś na własną rękę trochę "łykną" ale to były sporadyczne wypadki. Mało kto miał pieniądze.
Naszą świetlicę wykorzystywaliśmy i na gry pokojowe, a były nimi: bilard, "Chińczyk", "piekło i niebo", warcaby, fanty, "perskie oczko" itp.
Czytaliśmy gazety i książki, mieliśmy pokaźną biblioteczkę. Ja też dostarczyłam do niej około dwadzieścia tytułów. Bo trzeba wiedzieć, że u nas na strychu było ich dużo w starym ulu - rozmaite: historyczne, powieściowe, fachowe a nawet osławione "Proroctwo Sybilli", w które i tak nikt nie wierzył. Książki te gromadził mój ojciec, a przed nim pradziad, który był, jak na owe czasy - niezwykle mądry. Moja babka umiała czytać i pisać, natomiast matka - tylko czytać.
W pewnych momentach odbiegam często od tematu na rzecz osób trzecich. Jest to konieczne, by dać obraz całości. Nie mogę być zawieszona w próżni. Muszę choć pobieżnie, przedstawić środowisko, rodzinę ,wieś, warunki materialne ówczesnej wsi i inne wycinki życia ludzi w owym czasie - ba, nawet obrzędy i zwyczaje.

Poczesną rolę w życiu naszej organizacji zajmował śpiew. Towarzyszył on nam, rzec można, nieodłącznie. Mieliśmy "Polski Śpiewnik Narodowy" z całym chyba zasobem pieśni, jakie w Polsce były śpiewane. Uczył śpiewać organista, a nawet niektórzy z chóru znali nuty i uczyli na własna rękę. Pięknie to brzmiało. Wieś była rozśpiewana i wieczorami śpiewaliśmy na ulicy. Dziś byłoby to zakłóceniem spokoju publicznego. Wtedy nie. Starzy wychodzili na ulicę i z rozrzewnieniem słuchali naszych pieśni.
Akurat koło nas był punkt zbiorczy, bo mieszkaliśmy w środku wsi, zaś naprzeciw nas byli sąsiedzi, gdzie było sześciu synów. Dwóch z nich świetnie śpiewało, nawet jeden gral na skrzypcach. Zaś obok mieszkało parę dziewcząt i za to było to dobre miejsce. Dom nasz ocieniały lipy, sąsiada wiązy, to i sceneria była odpowiednia.
Z naszymi imprezami wyjeżdżaliśmy i do innych wsi. Organizowaliśmy też majówki i braliśmy udział (raz na rok) w zlotach: bądź powiatowych, bądź wojewódzkich. Zloty były imprezami na szersza skalę i finansował je zarząd główny.
Na uroczystości oficjalne mieliśmy uniformy: dziewczęta białe bluzki, granatowe spódnice i berety - chłopcy granatowe rogatywki z emblematem SMP.
Tak by z grubsza wyglądało nasze życie w organizacji. Moim zdaniem, dała ona dużo ówczesnej młodzieży; przynajmniej nie włóczyła się ona bez celu, miała przeżycia kulturalne i możność samokształcenia się.
Owszem, byli i bierni członkowie, co tylko z bieda płacili składki i czasem brali udział w zebraniach. Toteż z nich i po dziś dzień nic osobliwego społeczeństwo nie ma.
Organizacja rozpadła się wraz z wybuchem wojny w trzydziestym dziewiątym roku...
cdn...

PRZECZYTAJ: Część 1 | Część 2 | Część 3

wstecz