Parę tygodni po incydencie w Dudkach panuje spokój. Znikł tylko śnieg - pośredni sprawca zamieszania które powstało, kiedy niefortunnie natknęli się na siebie dwaj mieszkańcy tej podmonieckiej miejscowości.

JAKA TO WŁADZA?

Antoni Siuchno: chciałem pomóc dla p. G., którego ciągnik podczas odśnieżania drogi ugrzązł w zaspie jakieś 150 metry od mojego domu. Chciał wyjechać bo na drugi dzień mieli iść gimbusy do szkoły, a w Waśkach jeszcze nie było odśnieżane. Ja zajechałem a Dymko wyszedł z ciągnika nie za bardzo trzeźwy i chciał swoje ja pokazać. Gadał, że komunisty tu nie rządzo. On jest tutaj sołtysem i wiceprzewodniczącym, on tu rządzi. Mówi tak po prostu: sp... stąd i żeby cie nie było. My wzięli ciągnąć ciągnik, on za line szarpał, pod ciągnik padał bo nie mógł ustać na nogach. Ja odczepiłem ciągnik i powiedziałem dla Andrzeja G., że pojedziemy do mnie, dam ci łopatę i przyjdziesz odkopiesz, może w tym czasie Dymko odstąpi stamtąd.

My przyjechali na podwórko - dokąd ja łopate z garażu wyniósł już Dymko przyszedł na podwórko za nami. I od razu na podwórku mówi: co wy jakieś kumoterstwo tu robicie? Podniósł okropny krzyk i różne słowa tam wypowiadał.

Żona usłyszała, że tak głośno i wyszła na schody i mówi do mnie: chodź do mieszkania, oni razem przyjechali, niech co chcą to robią. I jak ja wszedłem na schody on leciał za mną. Nie wiem chciał mnie uderzyć, czy żonę? Ja jego popchnąłem ze schodów - on spadł. Się zerwał, nie wiedział już co robi. Jakie trzy metry od schodów stał Andrzej G., kierowca tego ciągnika. I on wskoczył jego za klapy łapnął trzęsie nim. Ten prosi go: sołtysie zostaw, do domu idź. On mówi: nie jestem sołtys, jestem pan sołtys. To ten mówi: panie sołtys, idź. Potem tego zgniewało, wziął od siebie i odepchnął jego. I on padł w śnieg. I wtedy Andrzej G. Chciał zadzwonić z komórki na policję, ale nie mógł się połączyć więc żona wyniosła mu słuchawkę od telefonu i zadzwonił ode mnie. Mówi, że przyjedźcie bo nie można wytrzymać z człowiekiem - nam przeszkadza i wyzywa. I on w tym czasie jak zobaczył, że może być policja to się skierował ku domu. Andrzej G. wziął łopatę i poszedł. Jak Dymko zobaczył że G. jest przy ciągniku to się wrócił do niego. Przychodzi po jakimś czasie kierowca i mówi: chodź ja już odkopałem i wyciągniesz. Ja mówię, że pokąd będzie tam Dymko to nie pójdę bo jeszcze rozjadę człowieka czy co, bo będzie padał pod ciągnik, mnie wyzywał - i po co to? I Andrzej G. jeszcze raz poszedł, spuścił wodę z ciągnika i przyszedł do mnie. Zadzwonił do żony, że by po niego przyjechała. Ona przyjechała, zabrała jego i taka cała historia. Kierowca ciągnika mówił, że Dymko zatrzymał go i się naczepił, że będzie jego robotą kierował. On nie chciał jego zabrać, bo widział że nietrzeźwy. Ale Dymko mówi, że władza jest i twardo żeby jego zabrać i przyjechał. A dla Andrzeja G. żaden prowader i wódz nie jest potrzebny bo on te drogi sypał. A poza tym to jaki on tu mandat wykonywał jako radny? I był po kielichu i nie pracuje w gminie. Między nami żadnych awantur i nieporozumień nigdy przedtem nie było, jak 50 lat tu żyjemy.

Całe wydarzenie było w niedzielę po południu. Potem się okazało, że Dymko we wtorek obdukcję zrobił, a w środę zeznał na policji co jego pobili.

Sąsiad 1: Tu w ogóle w naszym rejonie takich spraw się nie załatwia w taki sposób. Takich spraw się nie załatwiało nigdy z policją. Między sobą się trzeba pogodzić a jak nie to oddał jeden drugiemu. A nie tak że po trzech dniach prawdy szuka. On normalnie zrobił takie świństwo, jakiego nikt tego nie zrobił w okolicy.

Dopuścili do władzy takiego i jaka to jest hańba dla gminy. I gdzie on teraz się pokaże. O czym tu dyskutować?

Grzegorz Rogalski - obecny sołtys wsi Dudki Kol. - Nie wiem nic na ten temat i nie będę się wypowiadał. To wszystko działo się półtora kilometra ode mnie, to skąd mam wiedzieć gdzie jest prawda?

Sąsiad 2: Żeby się teraz ten Dymko gdzie przyszedł to wstydu by dostał tyle, ze nie miał by gdzie oczów podziać. Ale nikt jego nie widzi. Siedzi jak mysz pod miotło. Sołtysem już nie jest bo jego ludzie nie wybrali.

To będzie wszystko dobrze. Będzie musiał się do wszystkich odzywać jak człowiek i zapomnieć co zrobił. Jak się czuje ten kto na niego głosował? Do czego to podobne? Się napić i przyjść na czyjeś podwórko i robić awantury? To jaka to władza?

Niestety, mimo kilkukrotnych prób nie mogliśmy spotkać się z radnym Dymko i nakłonić go do przedstawienie swojej wersji wydarzeń. Przebieg ostatniej rozmowy prezentujemy niżej.

Redakcja: Dzień dobry, czy zastałem pana Dymko?

Zenon Dymko: Halo słucham.

Red.: Dzień dobry, Krzysztof Pochodowicz, kłaniam się... Panie Zenonie, no nie możemy się spotkać. Ponieważ będziemy powoli zamykali numer gazety w tym tygodniu, czy jest jakaś możliwość spotkania się i porozmawiania z panem?

Z.D.: Można zamykać, ja tu do gadania nic nie mam. Po pierwsze, a po drugie nie wiem co Pan tam w internecie nabzdurał.

Red.: To znaczy?

Z.D.: To znaczy ja się dowiem.

Red.: Ale w jakim temacie?

Z.D.: No idzie pan do Siuchny, tam Siuchny udzielo panu lepiej... to Siuchny so poszkodowane nie ja (trzask słuchawki).

Okoliczności nieporozumienia do jakiego doszło między byłym i obecnym radnym monieckiej rady wyjaśnia policja.

Krzysztof Pochodowicz