ŻYWOT WIEJSKIEGO HARMONISTY
Bywało, że jak Edek poszedł grać na zagowki (ostatki) to wracał w Popielcową Środę. A kiedyś jak wracał furmanką z zabawy to dopiero za wsią zrozumiał, że jest w Kalinówce - opowiada Teresa Kakareko, żona wiejskiego muzykanta.
- Tak było. Koń stary, ja cokolwiek "zmęczony", to i nie dziwota - zaśmiał się Edward Kakareko, harmonista pedałowy z Kalinówki Królewskiej w gminie Jasionówka.
Edward Kakareko mieszka w srodku wsi w starym, ukwieconym, drewnianym domku.
- To moja żona Teresa, a to "bracicha" Gienia - przedstawił nam dwie starsze kobiety pan Edward. - One to miały ciekawe życie! Kawał Polski zjeździły z zespołem "Kalinki". A ja? Ot wiejski harmonista samouk - stwierdził skromnie.
W Kalinówce nazwiska są tylko dla urzędów i poczty. Wszyscy znają się i nazywają na codzień starymi przydomkami. Kakarekowie znani są bardziej jako Karolczuki, albo Matejki.
- To od imion przodków: Macieja i Karola. Ale mieszkają tu też np. Dżany. Było tak, że jak John wrócił przed wojną z Ameryki to wioska ochrzciła jego rodzinę od Dżona - wyjaśniali lokalne nazewnictwo sąsiedzi.
Drzazgi z podłogi.
Zapytaliśmy gospodarza jak nauczył się grać na harmonii pedałowej i jak bawiła się wieś pół wieku temu?
- Starszy brat Józef grał to i ja wziąłem się za muzykowanie. To jakoś tak wyszło samo z siebie, ale nut do dziś nie znam. Po wioskach my jeździliśmy i graliśmy prawie w każdą niedzielę. A zabawy to panie były wtedy nie takie jak te dzisiejsze. Tańce trwały do 3 rano i aż drzazgi z podłogi leciały od polek, walczyków i oberków - odpowiedział pan Edward.
- Wioska była wtedy zgrana, ale i alkoholu było mniej. Wódka była, bo każdy coś tam wypędził w "kustach", ale na zabawę to brali najwyżej ćwiartkę. Żeby dziś mi przyszło wyjść za mąż to nie umiałabym znaleźć dobrego kawalera. Teraz każdy pije. I chłopcy i dziewczęta. Może wtedy żyło się biedniej, ale za to uczciwiej i człowiek był ze wszystkiego zadowolony - dodała pani Teresa.
Poodgryzali uszy.
W tej wsi na harmoniach pedałowych grają jeszcze bracia Orzelscy i Żakowie, oraz Zenon Kitlas, Stanisław Stankiewicz i Jan Sak. Tradycją lokalnych zabaw była wymiana doświadczeń z sąsiednią wsią.
- My chodziliśmy do Wojtówiec, a oni do nas. Czasem na zabawach dochodziło do wiejskich potyczek - wspominała pani Genowefa.
- Najczęściej za dziewczyny. Oj szły wtedy sztachety w ruch, a krew lała się strumieniami. Kiedy takich dwóch narwańców jak się szczepiło, to aż uszy sobie poodgryzali. Ale nikt nie żywił urazy i nikt nie wołał milicji. Najwyżej na następnej zabawie oddał... i wszystko zostało "w rodzinie" - dodał muzykant.
Nasi rozmówcy opowiadali, że kawaler musiał grzecznie poprosić rodziców o zabranie dziewczyny na zabawę, potem pilnował, by jej ktoś nie "zarwał", a następnie odprowadził.
- Dziś to istna herezja. Jadą dziewczyny sobie, a chłopcy sobie gdzieś do Janowa albo do Jaświł. Nikt nie wie kto z kim, kiedy wrócą i w jakim stanie - zamyśliła się gospodyni.
Z młodym pod pierzyną.
Na zabawach w Kalinówce młodzież śpiewała "sokoliki"".
- Siedziałem pod ścianą ze swoją kochaną. Zaczęły psy szczekać, musiałem uciekać - zanuciła pani Genowefa.
- Starego do młyna, starego do bydła, starego po plecach, z młodym pod pierzyn - odpowiedziała piosenką pani Teresa.
- On przyjechał z obcej strony. Chce poszukać u nas żony. Szuka ładnej i bogatej, ale u nas nie ma takiej - zaśpiewały obie.
Młodzi ludzie poznawali się na zabawach. A zabaw była taka obfitość, że w większych wsiach tańczono jednocześnie w dwóch końcach wsi. Do odleglejszych wsi co bogatsi kawalerowie jeździli rowerami.
- Wtedy tylko Sak miał rower i mój przyszły mąż. Do Jaskry jak jeździli, to brali panny na ramę - stwierdziła pani Genowefa.
Organizatorzy zabawy "godzili się" z muzykantem na stawkę po 2 zł od każdego uczestnika.
- Ale nie wszyscy dawali. Najczęściej to godziliśmy się na pół litra. Zarobku z tego nie było. Dobrze, że tej "wątroby" nie trzeba było ciągać, bo harmonię napędzały miechy - wyjaśniał pan Kakareko.
Akordeonista nie zagra.
Dowiedzieliśmy się, że są dwie odmiany harmonii pedałowych: tzw. bajany i harmonia polska. Te dwa instrumenty łączył system napędu, ale różniły się klawiaturą. Bajany miały tzw. "guziki", zaś harmonia polska trzy rzędy klawiszy.
- Gra się czterema palcami, a kciuk jest nieczynny. Łatwo się na tym gra polki i oberki, bo ma się wszystko pod ręką. Tu mam też 24 basy, a w akordeonie 60, 80, 120 lub 140. To całkiem inny układ klawiszy i basów, a akordeonista na pewno nie zagra na harmonii. Takiego dźwięku nie uzyska się też na żadnym innym instrumencie - zaprezentował harmonię Kakareko.
Harmonia muzykanta z Kalinówki pamięta czasy międzywojenne. Na perłowej obudowie ma napis "Skalski - Warszawa".
- Rurka od miechów też była czasem przydatna, bo jak ktoś za wiele "życzył" od muzykanta to tym atrybutem można było "wyciszyć" - żartował wiejski muzyk.
W dupniaka i ślepego.
A jak bawili się mieszkańcy Kalinówki w dni powszednie?
- O szarówce wieś wychodziła przed domy, pojawiała się harmonia i spiewaliśmy razem do późnej nocy. W domach natomiast graliśmy w ciuciubabkę, pierścionka (fanty), ślepego i koca (tzw. dupniaka).
- Śmiechu było co niemiara i czasem aż łzy pociekły jak przywalił ktoś w pośladki - wspominały obie gospodynie.
- To było ciekawsze życie bo było więcej młodzieży. W każdym domu były po dwie dziewczyny, a teraz tyle panien jest w całej wiosce. Rodziny też były liczniejsze, po 8, 10 i nawet 12 dzieci. Teraz tylko jedno, albo dwoje - dodał muzykant.
Księżyc chodzi inaczej.
Wieś przed pół wiekiem żyła swoim własnym życiem.
- Pomagaliśmy sobie nawzajem przy koszeniu i kopaniu kartofli, a na polach tylko piosenki się rozlegały - zamyśliła się pani Teresa.
Pretekstem do zabawy było też np. darcie pierza, szatkowanie kapusty i oczywiście wesela. Kalinowskie przyśpiewki i tańce zebrał i prezentował powstały w 1975 r. zespół "Kalinki".
- Postarzałyśmy się i z 11 zostało nas tylko dwie. Tylko kiecki nam zostały na pamiątkę. Nogi mnie bolą, ale jak gdzieś zagrają polkę to zdrowie mi wraca - stwierdziła pani Genowefa.
- Szkoda, że teraz nikt z młodych nie interesuje się grą na harmonii. Patrzą tylko gospodarstwa, a jak nie mają co robią to siedzą na parapetach w sklepie i ciągną piwsko, albo winko. Owszem pośpiewają, ale głosu nie utrzymują. Najwyżej "rezerwę", a i to tylko pierwszą zwrotkę, bo dalej nie znają. Wiejskich piosenek już nikt nie chce śpiewać. Ja też już mało wychodzę pograć. Ot czasem na ulicę, albo wnuczkom żeby było weselej się starzeć - zamyślił się muzyk z Kalinówki.
Pan Kakareko zagrał nam później na podwórku "Głęboką studzienkę" i kilka innych utworów, a obie panie pośpiewały z widoczna nostalgią.
- Dziś do sąsiadów już się nie chodzi. I nawet księżyc też inaczej wędruje po niebie. Dawniej to on chodził tą samą drogą co słońce, a teraz całkiem w inna stronę - zamyśliła się Teresa Kakareko.
Kazimierz Radzajewski