Jak dawniej sianowano nad Biebrzą?
- Tu dawniej wylało się morze potu. Na Ławki, Budy i Grądy jechali ludzie furmankami po kilkadziesiąt kilometrów, aż zza Moniek i spod Białegostoku. Kosili na bielach (łąkach) od świtu do nocy, spali w stogach ze żmijami i innym paskudztwem, a pili rudawinę (wodę z bagna). Ale najgorsze były ślepaki. Te wredne owady wdzierały się tabunami do oczu i ust i gryzły jak oszalałe - opowiadali o trudnej pracy przy koszeniu bagiennych łąk kosiarze znad Biebrzy. Bagno Ławki jest największym otwartym terenem bagiennym w Biebrzańskim Parku Narodowym.
- Ławki, bo tak rolnicy nazywali swoje działki. Ława miała zwykle po 100 do 150 m szerokości, a długość nawet po 1,5 km - wyjaśnia pochodzenie nazwy Zdzisław Dąbrowski, wójt Trzciannego.
Gdzie uciekł batalion?
Po utworzeniu parku w początku lat 90 - tych sporą część Bagna Ławki nazwano "Batalionową Łąką".
- Było ich tu setki tysięcy. Ale ten ptak lubi niską roślinność, najlepiej przystrzyżoną przez kosiarzy. Wieś wyludniła się, rolnicy zmienili sposoby gospodarowania i w połowie ub. wieku zaprzestano koszenia łąk. Z Batalionowej Łąki razem z kosiarzami znikną ten charakterystyczny ptak. Dziś BPN wdraża program wykaszania łąk, a na Batalionową Łąkę wracają rycyki, wodniczki i krwawodzioby - mówi Andrzej Grygoruk z BPN.
Przywracaniu naturalnego siedliska dla ptaków służy też organizacja dorocznych Mistrzostw Polski w koszeniu łąk bagiennych dla przyrody. O tym jak dawniej koszono łąki rozmawialiśmy z uczestnikami eliminacji do II Mistrzostw Polski. Na "Ławki" zjechali się najlepsi kosiarze z Doliny Biebrzy.
Na Grobli Honczarowa.
Bezkresne przestrzenie Bagna Ławki można już, co prawda oglądać z tzw. Carskiej Szosy (trasa z Trzciannego do Wizny), ale na Batalionową Łąkę trzeba jeszcze dojechać malowniczą Groblą Honczarowską (ok. 6 km), która prowadzi do samego serca największego bagna w BPN.
- Groblę zbudował na przełomie XIX i XX wieku namiestnik carski Honczarow. On miał tu swoje majętności - tłumaczy wójt Dąbrowski. Piękniejszy widok jest wart przeprawy przez gąszcza grobli, bo bezkres łąk przetykany z rzadka samotnymi brzózkami stawia człowieka na baczność przed dziką i niczym nieskażoną naturą.
Wyklepana na babce.
- To była istna harówka w lipcowym upale. Znosiliśmy skoszoną trawę nosidłami na grądy, stawialiśmy stogi na artach (podest z gałęzi) i wracaliśmy tu dopiero zimą. Bo tylko jak bagno umarzło można było zabrać siano, ale w trawie woda nie zamarzała i koń zapadał się po bełch (brzuch). Trzeba było znosić siano na nosiłkach, a sanie też się przewracały na tych wertepach. Męczarnia panie nie robota - opowiadali kosiarze.
- I zobacz pan, ostatnie susze spowodowały, że trzeba było wrócić po siano na bagna.
Krzepcy mężczyźni zabrali się do składania i ostrzenia kos.
- Wcześniej trzeba ze dwie godziny posiedzieć przy babce (kowadełko) i porządnie kosę wyklepać. Najpierw trzeba młotkiem "wyciągnąć" ostrze z grubsza, a potem jeszcze wystukać "na cienko" po czubkach. Najlepsze były te dawniejsze kosy. Mam jeszcze w domu takiego przedwojennego "zdziorka", ale ta kosa wciąż kosi sama. Oj nakosiłem się ja tu! Nogi tu nieraz tak spuchły, że pantofli do kościoła obuć nie dałem rady - mówił operując osełką Stanisław Szeszko z Chojnowa.
- A osełka też musi być z drobnym słojem, bo gruba zedrze tylko chwat (wyklepaną część ostrza) - dodał Jan Wiszowaty ze wsi Wiszowate.
Rolnicy wytłumaczyli, że kosa składa się z kosiska (trzonek) z osiny albo sosny, kulki (rękojeść) z podatnej na wyginanie krzewiny i metalowego pierścienia na kosisku. Przy oprawianiu kosy na kosisku trzeba jeszcze włożyć w pierścień zabój (klin) do jej unieruchomienia.
- Może być jeszcze kabłąk (pałąk) z płachtą, ale to do koszenia zboża, bo wtedy zgarnia się pokos równo na ścianę zboża - zauważył jeden z kosiarzy.
Tak złożoną kosą zagarnia się pokos o szerokości ok. 1,5 m. Ważny dla techniki koszenia jest tez kąt osadzenia kosy na kosisku i odpowiednie umieszczenie kulki. Kosa "dosadna" miała mniejszy kąt, zaś "odsadna" większy.
Gdzie kosa ma duszę?
- Kosa oswaja się z właścicielem, bo wszystko w tym sprzęcie zależy od wzrostu kosiarza. Cudzą kosą na pewno długo nie pokosisz - stwierdził Wiszowaty.
- A na łące trzeba też wprawy i siły, bo na tych kępach i turzycach stępi się nawet najlepsza kosa. Sztuką było też wybranie odpowiedniej kosy w sklepie. - Ponoć najlepsze były te kowalskiej roboty. W każdej wsi był ktoś taki, kto umiał wybrać spośród setki kos tę jedyną. Taki fachowiec uderzał czubkiem kosy w kamień i po dźwięku poznawał jej duszę. Dobra kosa musiała wydać głuchy dźwięk, bo jak brzęczała to na pewno nie była dobrze zahartowana. Dobrego kosiarza można poznać pierwszym ruchu kosą. Ona musi zaświstać kosiarzowi w trawie - opowiadał wójt Dąbrowski.
- Jestem z Chojnowa, a nasz ojciec jeszcze w końcu lat 80_tych zostawiał zawsze pół hektara łąki i kazał kosić kosą.
- To po to abyście nie zapomnieli, bo nigdy nie wiadomo czy w życiu ta umiejętność się jeszcze nie przyda - mówił do nas i gnał do koszenia - zamyślił się wójt.
Ze żmiją na plecach.
Koszenie na bagnach było wyczerpujące, ale bywało też bardzo niebezpieczne.
- Ja kiedyś siano na stóg podaję, a tu żmija wielka jak moja ręka, na plecy mi spada. Aż z drabiny spadłem! Nawiozło się tego paskudztwa z sianem nawet do domu. Heńka Łapińskiego to jeszcze w tamtym roku taka bestia udarła. Ból jak cholera, opuchlizna straszna i trzeba szybko szukać lekarza z surowicą, bo inaczej "kaput". Mnie też taka gadzina udarła, ale to było na Szafrankach na jagodach - opowiadał jeden ze starszych kosiarzy.
Zawsze po Pietrze.
Rolnicy z "Tajwanu" (zwyczajowa nazwa okolic Laskowca, Brzezin i Kołodzieja) z wyraźną niechęcią mówią o współczesnych metodach gospodarowania.
- Teraz już wystarczy trawy sianej na polu. Ale jak sąsiad zostawił kiedyś furę z sianem z bieli po sklepem to krowy zaraz wszystko zjadły. Te siano z bieli to panie zioła, a nie tylko pędzone nawozem trawa. Krowa szybko wyczuje po zapachu te lekarstwo i bogactwo smaków - mówili rolnicy.
- Dziś młody chłop kosiarką skosi, prasą zbierze, a i to narzeka, że zmęczony i taki zaganiany. Oni na stojąco jedzą, bo czasu nie mają, a my tylko kosami i własnymi rękoma pracowaliśmy i mieliśmy jeszcze czas na pogaduchy płocie. To były trudne, ale na pewno ciekawsze czasy.
Sianowanie nad Biebrzą zaczynało się w końcu czerwca.
- Zawsze po Pietrze tzn. po trzciańskim odpuście Piotra i Pawła. Żyliśmy tu w zgodzie z naturą, a do Piotra zawsze wylęgły się już wszystkie ptaki. Moim marzeniem jest by na te łąki wróciły jeszcze piękne stogi. Wierzę, ze dzięki parkowemu programowi pn. "Batalionowa Łaka" moje i mieszkańców tej pięknej gminy marzenia już niebawem się ziszczą - zadumał się wójt Dąbrowski.
Kazimierz Radzajewski
|