Wioletta Bubnowska jest dyrektorem wiejskiej szkoły w podmonieckich Masiach. Uczy też matematyki i fizyki w monieckiej SP2, a do pracy dojeżdża oklejonym numerami startowymi i reklamami rajdowym samochodem Renault Megane Coupe. Ze znanym rajdowcem Andrzejem Słowińskim jeździ tym autem w największych polskich rajdach. Pasją pani Wioletty jest też ochotnicza straż pożarna, autostopowe wycieczki tirami po Europie, nauka języków obcych i ratownictwo wodne. O nietypowych pasjach z Wiolettą Bubnowską rozmawia Kazimierz Radzajewski.

KURA DOMOWA TO NIE JA

Swoim samochodem budzi pani zainteresowanie i popłoch na ulicach Moniek. Czy zdradzi nam pani tajemnicę tych efektownych przejażdżek?

- Jestem członkiem Automobilklubu Wrocławskiego i od dobrych kilku lat biorę udział w rajdach, które znane są pod nazwą krajowych jazd samochodowych. Chcę awansować na wyższy stopień w rajdowej hierarchii i już w tym roku powinnam wystąpić jako tzw. zawodnik "O" w Rajdzie Polski. Renault Megane Coupe dał mi do jeżdżenia mój kierowca Andrzej Słowiński, ale już kupiłam sobie Subaru Imprezę 2,0 Turbo i tym autem będziemy ścigać się w tym roku. Wcześniej występowałam w rajdach z córką Aśką i choć zajmowałyśmy ostatnie miejsca, to jako jedyna załoga kobieca byłyśmy obdarzane honorami i nagrodami. Teraz już jestem pilotem Słowińskiego i wygrywamy większość rajdów. Najczęściej można nas spotkać pod Opolem, Wrocławiem, Poznaniem, Kudową itp.

Jaki był pani największy sukces w rajdach?

- Największą satysfakcję miałam ze ścigania się ze słynnym Tomkiem Kucharem we wrocławskim rajdzie "Pod iglicą 2002". Miałam wtedy czas tylko o jedną czwartą słabszy od tego uczestnika mistrzostw świata. Po kilku latach instruktażu Andrzeja wszystko co najlepsze jeszcze przede mną...

Czy nie jest to zbyt niebezpieczne zajęcie dla kobiety? - Samochody rajdowe są tak zabezpieczone, że nie ma żadnej obawy przed niebezpiecznym wypadkiem. Wewnątrz jest specjalna wzmocniona klatka, a kierowca i pilot siedzą w tzw. kubełkach, które wraz z 4-punktowymi pasami dokładnie zabezpieczają przed przemieszczeniem. Nasza Renówka ma moc 115 KM i 100 km nabiera po 9 sekundach, a najnowszy nabytek to już z kolei moc 260 KM, ma napęd na 4 koła i to wszystko pozwala np. na wchodzenie w łuk z pełną prędkością. Marzy mi się już Subaru Impreza STI. To jest dopiero maszyna! Ale po polnych drogach w okolicach Moniek jeżdżę najwyżej 180 km na godzinę, bo szybciej się nie da... Gdzieś trenować muszę, ale jeżdżę bezpiecznie i policja też nie ma mi nic do zarzucenia. W Masiach czasem popiratuję na szutrach, ale na wsi wszyscy już przyzwyczaili się do mojego hobby. Kilka dni temu odwoziłam do Moniek mojego woźnego i jakoś potem był mało rozmowny... Wypadki są przy tym wszędzie i niebezpieczniej jest np. na szosie do Białegostoku niż na rajdzie. Nasi kierowcy jeżdżą skandalicznie źle i aż skóra cierpnie jak wjeżdża taki przed maskę "na trzeciego".

Jakie ma pani inne pasje?

- Kiedyś we wsi Mejły przyjęto mnie w szeregi OSP i tak już zostało do dziś. Fajnie jest być druhem ochotnikiem, ale ja zajmuję się prewencją p.poż. wśród młodzieży. Druhowie z Mejł nie chcą mnie niestety zabierać na pożary bo mówią, że "do tego trzeba chłopa", ale ja swoje wiem i przynajmniej skutecznie wdrażam wiedzę o ochronie p.poż. we wszystkich szkołach gminy Mońki. Tę pasję też odziedziczyła moja Aśka i nawet cztery razy z rzędu reprezentowała podlasie na centralnym turnieju wiedzy pożarniczej. Teraz już najmłodsza córka Ewa idzie w nasze ślady. Zdobyłam też niedawno uprawnienia ratownika wodnego pogotowia ratunkowego. Inną moją wspaniałą pasją jest uczenie się języka hiszpańskiego. Trzy lata z rzędu wykuwałam w Masiach słówka i udało mi się nawet zdać egzamin w Instytucie Cervantesa Królestwa Hiszpanii. Nigdy jakoś nie mogłam pojąć jęz. angielskiego, a rosyjskiego i niemieckiego nie cierpię. Mam teraz dużo znajomych w Hiszpanii. To wspaniały kraj z melodyjnym językiem, a hiszpanie mają niesamowity temperament i są życzliwi przybyszom z "dalekiej północy".

Czy to znaczy, że lubi pani podróże?

- Uwielbiam! Swoje wojaże traktuję zawsze w kategoriach poznawczych i nie interesują mnie luksusowe pensjonaty oraz "leżenie odłogiem" na plażach. Moim sposobem na zwiedzanie świata jest "turystyka tirowa". Biorę zawsze ze sobą Aśkę, ładujemy 15_kilogramowe plecaki i wyruszamy na trasę. Kierowcy wielkich tirów są wspaniałymi ludźmi, którzy lubią opowiadać o swoim życiu. Chcę zaznaczyć, że nigdy nie spotkałyśmy się z tzw. "propozycjami", ale w takiej 3-tygodniowej trasie i tak można przeżyć wiele przygód. Kiedyś nasz kierowca poszedł do baru niby na colę i tak sączył ten "napój", że po 3 godzinach ledwo wytoczył się z baru. Odespać "coli" nie miał zamiaru i ruszył przez Pireneje do odległego o 1500 km Madrytu. Serpentyny były takie, że potężna ciężarówka trzymała się momentami szosy tylko na dwóch kołach. W życiu się tyle nie wymodliłam, a Aśka stwierdziła tylko "ja na to patrzeć nie mogę" i poszła spać. Mamy wielką frajdę z niczym nieskrępowanych wędrówek np. po Paryżu, Wiedniu, Barcelonie itp. Dzięki temu taniemu sposobowi w Europie została nam już do zwiedzenia tylko Grecja.

Po co pani to wszystko?

- Po to żeby żyć ciekawie. I nie chodzi tu bynajmniej o szukanie ujścia dla adrenaliny, a o styl życia. Zaręczam, że równie wiele emocji dostarcza i działalność społeczna np. w OSP i nauka języków i każde przedsięwzięcie, które robi się z pomysłem i perfekcyjnie. Takiego podejścia do życia uczę swoje córki i najbardziej cieszę się tylko z ich uznania. Nigdy nie chciałam być kurą domową, co to poda mężusiowi obiadek i spędzi życie przed telewizorem albo na babskich plotkach. I pewnie dlatego od pewnego czasu sama wychowuję swoje córki, ale nasza trójka ma się wspaniale.


wstecz