Malarz Piotr Orzechowski na ścianie starego domu nad Biebrzą namalował portret swojego kolegi, właściciela domu. Oto Król Biebrzy wykrzyknął ukończywszy swoje dzieło. Od tej pory wszyscy na Krzysztofa Kaweczyńskiego, bo o nim mowa, inaczej niż "Król Biebrzy" nie mówią.
Jak mało kto zna wszystkie tajemnice Doliny Biebrzy. Wszerz i wzdłuż pokonał niezbadane ścieżki. Wędrując rozległymi lasami poznał ich mieszkańców. Nad Biebrzą mieszka ponad dziesięć lat. Jego współlokatorami są dwa tarpany, sześć kotów i osiem psów, oraz kilka gęsi i kur. W stodole stoi łaciata krowa (prezent od znajomych), która ze względu na swój wiek nie chce już dawać mleka. A jak ktoś będzie cierpliwy to w królestwie Kaweczyńskiego spotkać może i inne zwierzęta, których rytm życia wyznaczany jest przez biebrzańską przyrodę. Krzysztof zanim na dobre pojawił się nad Biebrzą mieszkał w Warszawie. Był zapalonym księgarzem i przyrodnikiem, uwielbiał też ptaki, pracował w sklepie zoologicznym. - Po raz pierwszy przyjechałem tutaj w 1973 roku - wspomina Krzysiek. - Razem z grupą przyjaciół obserwowaliśmy gniazda ptaków. To mój pierwszy raz, którego nigdy nie zapomnę. Nie myślałem wtedy o tym, aby przyjechać tutaj na stałe. Pasje i zainteresowania przyrodnicze pochłaniały go bez reszty. Pewnego razu znalazł nad Biebrzą gniazdo ptaka. Tak się nim zachwycił, że do matury przystąpił z rocznym opóźnieniem. Gdy studiował leśnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego wolał praktyczną naukę w biebrzańskich lasach. - Strasznie się wtedy nudziłem, nie dla mnie było teoryzowanie piękna przyrody. Zamiast studiów wolałem tropić ślady wilków, albo wyprawy i kuligi przełęczą z Goniądza - mówi Kaweczyński. Po relegowaniu go z uczelni zaczął zajmować się starymi książkami i został kolekcjonerem. Posiadał wszystkie biblie wydane w XVI wieku, m.in. Biblię Brzeską. Dzisiaj byłby milionerem, ale wtedy wszystkie książki sprzedał za niewielką sumę; antykwariat zbankrutował. Parę groszy jakie mu zostały przeznaczył na zakup kilku hektarów ziemi nad Biebrzą. Książki wymagały ode mnie dużego zaangażowania. W realizacji jego planów pomógł mu mieszkaniec wsi Budy - Władysław Mocarski, który sprzedał dla Kaweczyńskiego Suchą Barć. - W 1991 roku nikt tej ziemi nie chciał kupić. To jakiś zbieg okoliczności, albo działanie nadprzyrodzonych sił spowodowało, że to miejsce kupiłem ja. Zamieszkałem w starym domu. Decyzja o przeprowadzce z Warszawy nie była trudna. Tylko trochę zastanawiałem się nad tym, czym będę się zajmował... Zajęcia miał różne począwszy od pomocy tutejszym gospodarzom przy gaszeniu pożarów, a skończywszy na gospodarowaniu na roli. Najwięcej jednak czasu zajmowały mu wędrówki Doliną Biebrzy oraz rozmyślanie o człowieku i otaczającej go przyrodzie. Na początku lat dziewięćdziesiątych było tutaj znacznie ciszej niż dzisiaj. Nie było tylu ludzi, turyści nie interesowali się Biebrzą, elektryczności też nie było. Było bardziej romantycznie. - Trochę to się wszystko zepsuło - wyznaje dzisiaj Kaweczyński. - Turyści "panoszą się" wszędzie, ale nadal lubię tutaj przebywać. Każdy ma prawo poznać piękno tej unikalnej przyrody. Dzisiaj Kaweczyński ma starego, zdezelowanego "malucha", którym czasami jeździ do Białegostoku po książki oraz dwa domy: jeden z nich jest dla turystów. Oba są jak skanseny. W tym w którym śpi, w kuchni stare garnki i gliniane dzbanki stoją na starym kaflowym piecu. Obok stoi balia do prania. W pokoju znajduje się mnóstwo starych książek o przyrodzie, pozostałości po warszawskim antykwariacie, rzeźb i obrazów. Nastroju dodaje muzyka z przedwojennego gramofonu. - Zawsze lubiłem samotność, zresztą tutaj nie jestem sam. Jest las, są zwierzęta, jest i Biebrza... - mówi Kaweczyński. Radosław Nowakowski
|