<<< wstecz .::.

Doktory nad Biebrzą - Czarek

W środku lasu podwórze wyłoniło się niespodziewanie jak w bajce i tak jak w bajce nierealne. Zatrzymaliśmy się przy wyciosanym z jednego pnia poidle dla bydła, mocno już obrośniętego mchem.
Przy studni nakrytej małym daszkiem, tuż przed chatą z bali poczerniałych i kamiennym, wyżłobionym wklęśle progiem. O płot oparta WFM-ka na katowickich rejestracjach. Zanim wysiedliśmy w drzwiach wejściowych stanął facet o „leśnej” jak całe obejście urodzie i szerokim gestem wskazał wnętrze.

- Zachodźta do izby - zaprosił Motorek i przeszedł do budzenia Kazia-Filozofa przez wywracankę tzn. jednym zgrabnym ruchem katapultował go z wersalki na środek izby.
To jedyny sposób na obudzenie Kazia, który zawsze zasypiał w najmniej oczekiwanym czasie i miejscu, nie przywiązując do tego jakiejkolwiek wagi. Ponieważ nad Biebrzą nie ma to większego znaczenia.
Do niedawna żadne drzwi nie były zamknięte, a ludzie mogą być zajęci różnymi głupstwami np. pracą, a to trzeba by ich odszukać, zapytać a i tak nigdy nikomu jeszcze nie odmówili, więc po co taka fatyga. Wersalka była stara i już się nie rozkładała, wystarczyło ją kolebnąć i zająć miejsce przeznaczone na odpoczynek, a że stała przy centralnym i jedynym meblu tej izby czyli stole, często była obiektem sporów, bo wypoczywać lubi każdy, nawet na wsi.
Kazio jakby nic usiadł przy stole (zapomniałem dodać że były jeszcze dwa krzesła), patrząc z nadzieją w nasze twarze. Wiadomo, z drogi, takie to zawsze mają jakieś niespodzianki w zanadrzu. Toteż wyszukanym ruchem bywalca wytwornych białostockich barów: „Krokus”, „Piast”, „Wiarus”, czy nawet „Pod Pagrusem” ustawiłem na stole „krówkę” i zgrzewkę piwa.
Spojrzał na mnie łagodnie jak dziecko i zaprosił: siadajta.
Motorek już ustawiał smażona rybą i jakieś ciemne, bliżej nieokreślone mięso.
- Chleb już wyszedł, powiedział, ale jest główka kiszonej kapusty.
Znalazły się i grzyby, które akurat w tym gospodarstwie rosną na podwórku i chyba stanowią stały element ozdobny stołu, choć coraz inne lub przynajmniej w innym opakowaniu.
- A co to za mięsko - zapytał Czarek z zawodową, gastrologiczną ciekawością.
- Nie pytaj, bo nie będziesz jadł, odburknął Motorek.

- No to po jednym - zaordynowałem.
- Dlaczego tylko po jednym, zapytał Czarek, niebywały na takich salonach.
- Bo po dwa od raz się nie da, uświadomił go uczynnie Kazio.
- A wy oba będzieta pili, czy jeden będzie prowadził? Zapytał Motorek palcem przecierając szklankę – musztardówkę, prawdziwy relikt serwisu zamierzchłej epoki dobrobytu.
- Mnie to nie obchodzi, ale ja by nie radził. Policjanty teraz majo takie samochody, że nawet po lesie jeżdżo i to w dzień i w noc, aż strach wychodzić na ryby czy po drzewo. Dla Kazia prawo jazdy zabrali już czwarty raz i za każdym razem w lesie, wyobrażasz sobie!
- Jak to czwarty raz, niezbyt roztropnie spytał Czarek? To mu zabierają i oddają, tak od razu?
- Nie oddajo ale przedtem prawko można było kupić na rynku bez problemu, a teraz nawet i to już polikwidowali i do tego zaraz w komputrze sprawdzajo, same przestali pić na służbie to i na „chuch” zrobili wrażliwe, dlatego nie radzę. Nawet ja, choć czasem (czytaj codziennie) też lubie wypić, to ide na piechote a nie motorkiem jade.
- A propos motorka, dlaczego on na katowickich rejestracjach? Dociekliwość Czarka zdumiała wszystkich. Nikt nigdy nad tym się nie zastanawiał i do niczego to nigdy nikomu nie było potrzebne.
- Takie znalazł w lesie - oświadczył Motorek.
- Tablice rejestracyjne, tutaj, w tym lesie? Czarek dopytywał się jak dziecko.
- Przykręcone byli do motorka, to znaczy, że jemu przynależne i co ja będę zmieniał, Motorek zakończył z lekkim zniecierpliwieniem. Z prowadzeniem samochodu padło na Czarka, będzie jeździł, dziś jeszcze nie wiadomo dokąd, a jutro niestety do pracy. Pozostali chwycili za kieliszki.
- My to właściwie do Czesławy, powiedziałem, podobno źle się czuje. Jest ze mną dobry lekarz od kiszków (dopiero teraz przedstawiłem Czarka) - a ją coś w środku pali, żaliła się wcześniej.
- Idźta do drugiej izby bo już trzy dni jak nie wstaje i jeść nie chce.

Czesława to bardzo drogocenna osoba dla Motorka i to nie tylko z powodu powinowactwa rodzinnego, jest jego starszą siostrą i co miesiąc do tego leśnego zapadliska listonosz przynosi jej emeryturę.
Motorek oczekuje go już na progu, ogolony i umyty, w czystej koszuli a nawet czasem w wypastowanych butach. Podpisuje listę, zrzuca drobne z powrotem do torby listonosza i nie wchodząc do domu odpala na biegu motor oparty o płot przy samym wejściu.
Po trzech dniach znajdzie się sam albo go kto odwiezie furą razem z motorem. Do tego wyczekiwany z wytęsknieniem przez głodną wielokrotnie Czesławę, psa i kobyłkę. Zdarzało mi się przywozić im czasami jedzenie a potem wyśledzić Motorka i zaciągnąć do chaty, gdzie pusty jak bęben czekał znów na listonosza.

Rzeczywiście, zawsze pełna życia i rumiana, pomimo sędziwego wieku, twarz Czesławy była wymizerowana i pożółkła. Kobieta która nigdy nie była w szpitalu i nigdy się na nic nie użalała ( no może czasem na Motorka, martwiąc się żeby się nie potłukł jeżdżąc po pijaku motorem ) miała cierpienie w oczach i zaciśnięte usta. Uśmiechnęła się jednak poznając mnie i zawsze jednakowo witając : twój ojciec to był chłop, ja z nim brodnią ryby łapała i jeszcze na „byka” stawała (trzymała trzeci kij brodni od strony wody gdzie było najgłębiej i najciężej)
- To lekarz Czesławo, niech śmiało mówi co dolega.

Po konsultacji Czarek postanowił zabrać ją jutro do kliniki w Białegostoku, gdzie akurat miał dyżur.
Okazało się że wrzód udało się zlikwidować podczas zabiegu gastroskopii i wieczorem wróciła do rodzinnych ostępów.
Czesława pytana przez wszystkich czy się bała, odpowiadała: żeby wiedziała to by nie jechała.
- Dopiero w szpitalu było pięknie. Wszystkie chłopy ogolone i się nie wyrażają, niektóre to nawet chyba byli trzeźwe. Kobiety uśmiechnięte, ubrane na biało i „pani” do mnie mówili. Myślała że już w niebie. Sadzał jej Pan Czarek jakąś rurkę do gęby ale ona nic nie czuła tylko myślała o tym jak będzie wracać.
- Toż babo jechałaś elegancką lemuzyno, przerwał Motorek.
- Niby tak, ale jak ja pytała czym dojedziem, bo nasza kobyłka źrebna, to on mówił że pojedziem jego „Roverem”, ja rowerem jeździła i Motorka jak był mały na ramie do szkoły woziła, to i się nie bała, a zaciągnęli mnie do czarnej budy, pędzili jak szalone, już myślała że na cmentarz powiozą.

Po trzech dniach zapowiedzieliśmy wizytę kontrolną, zostawiając przedtem Motorkowi telefon z przykazaniem natychmiastowego dzwonienia gdyby coś się działo. W ten sposób niechcący wpędziliśmy go w niemały stres. Zadzwonił do mnie wieczorem i oznajmił, że jakaś pani zadzwoniła do niego i powiedziała, że wygrał 30 minut daremnych rozmowów i nie wie co robić bo ich dała tylko na tydzień.
- To rozmawiaj, powiedziałem.
- Tak, ale z kim?
- Z kim chcesz
- i połączenie zostało przerwane.
Tym razem nikt nas w progu nie witał. Weszliśmy sami. Przy stole Kazio, a z drugiej strony Motorek, obaj z głowami na blacie. Przed nimi parę flaszek i telefony włączone na głośny odbiór. Bełkocą coś niby do siebie niby do telefonów.
Czesława siedzi na swoim miejscu pod piecem już zarumieniona i uśmiechnięta. Czarkowi życzyła zdrowia i wszelakiej dobroci. Na pieniądze jednak musicie poczekać do 10-tego i trzeba przyjechać rano bo potem Motorek przehula.
Grzecznie ofuknięta, przeprosiła, ale w telewizorze mówili że lekarze teraz takie drogie i nieprzystępne. A zobaczta co wy narobili. Siedzą już tak od rana bo ktoś im podpowiedział, że jak nie wykorzystają tych minutow co im daremnie dali to będą płacić, a na wódkę to mają.
Motorek tylko wymruczał: lekarze! Pijo tyle samo co nasze a palo jeszcze więcej. Mnie jak był mały to leczyli w sklepie i też nigdy do żadnego lekarza nie chodził.
- Nie musiałeś, bo lekarze przyjeżdżali do was na polowanie, dodałem, a leczyć to ciebie trzeba było tylko z kaca albo wrodzonego lenistwa.
- Jak to „w sklepie”, zainteresował się Czarek.
- A o widzi przez okno, to sklep.Czesława pokazała palcem.
- Sklep? Ten trzcinowy daszek? Czarek z niedowierzaniem spojrzał przez okno.
- Tak, wtrąciłem, ale pod spodem piwnica, a z racji tego że tak przesklepiona to nazywali sklep.
- No tak, zamykali my jego w tym sklepie bo strasznie był usadny i broił, a pracować nie chciał, tylko hulał po polach i lasach. A tam cisza, spokój, ciemno i chłód i zaraz do siebie przychodził. Ale szybko przestali, bo musi tak ze trzy razy pobył i wychlał całe wino z wiśniow i porzeczkow co my tam parę lat trzymali. Potem już tylko ojciec jego lał lejcami ale i to nie pomagało. Później w Wilamówce był sklep ale tam tylko wino i ocet. I żeby to ocet chciał chlać, ale nie i znowu tylko wino było jego lekarstwem, to stał tam od otwarcia do zamknięcia.

W drodze powrotnej Czarek zauważył: z tą piwnicą to nawet dobry pomysł na przyprowadzenie kogoś przynajmniej na jakiś czas do równowagi.
- A sklepiony daszek może działać jak piramida - dodałem. Trzeba to przemyśleć. A może ja bym tutaj uruchomił punkt konsultacyjny mammografii palpacyjnej i do trzydziestki kobiety przyjmował bym nieodpłatnie, a ty tylko byś to firmował pieczątką lekarską.
- Już dosyć, przestań. Wystarczy że już w okolicy słyniesz jako trzypokoleniowy impotent, niektóre to podobno nawet w to wierzą. Mnie w każdym bądź razie do tego nie mieszaj.

Przy każdej nadarzającej się okazji zajeżdżaliśmy posłuchać jej opowiadań o życiu szarym, monotonnym i ciężkim. O ganianiu krów całymi kilometrami na biebrzanskie biela, o ich poszukiwaniu i dojeniu. O ciężkich w upale sianokosach. O zwożenie siana zimą saniami.
I tylko opowieści o rybach i rakach łapanych prymitywnymi sposobami: kłomlą czy brodnią, gdzie brodziło się do szyi po wodzie i kiedy nagłe szamotania ryb w matni przyspieszały bicie serca do dziś wspominane przyjemnie. Nigdy też nie wypuściła nas z domu bez obdarowania choćby słoiczkiem grzybów robionych po swojemu. Ilekroć przyjeżdżałem sam zawsze pytała o doktora i żeby jemu grzybków suszonych podrzucić. Zmarła w szoku, kiedy naprawdę musiała być hospitalizowana po zwichniętym biodrze.
Kiedy sterylna, monotonna biel szpitala zlała się jej w bezkres z którego nie wystawała ani jedna przecudna biebrzańska zieleninka.

Tak odeszła ostatnia z nad Biebrzy kobieta, która z chłopami chodziła łapać ryby brodnią. Prawdziwa biebrzańska dusz nieskażona galopującą cywilizacją.
A doktor? Doktor zapadł na nieuleczalną, tutejszą chorobę i już do końca życia będzie „biebrznięty”, objawiającą się napadami bezmyślnej tęsknoty za czymś bliżej nieokreślonym.
Jedynym lekarstwem jest obcowanie z tutejszym otoczeniem. Profilaktyka? To po prostu nie przyjeżdżać tutaj.

Meandertalczyk Biebrzański


Archiwum

<<< :: 1 :: 2 :: 3 :: 4 :: >>>