<<< wstecz .::.
Podążając za Matyldą
Od samego świtu na niebie królowało słońce. Pogoda była naprawdę wspaniała. Promyki przebijające się przez szpary pomiędzy budującymi żeremie gałęziami padały coraz śmielej na pyszczek boberka.
I tak go łaskocząc doprowadziły do tego, że się obudził. Czuł się całkiem nieźle, dlatego z ochotą znalazł się na świeżym powietrzu.
Przeciągnął się kilka razy, po czym zanurzył się w wodzie i powolutku podążał w stronę skraju lasu. Ostatnio nie padało i gdzieniegdzie ponad niebieską toń wystawały kępki traw. Po wyjściu na pole zawahał się chwilę, w którą stronę powinien dalej iść. Przypomniał sobie wycieczkę do wojowniczych ptaków oraz wczorajsze słowa Jacka.
Przedzierając się przez gęstą roślinność, podziwiał bogactwo kolorów. Rozmyślał jednocześnie o swoich rzeźbach. Tak pragnął tchnąć w nie odrobinę więcej życia i kombinował, jak też przenieść barwy na drewniane klocki. Postanowił poruszyć ten temat podczas spotkania ze znajomymi.
Dopiero gdy całą trasę do umówionego miejsca przebył sam, zauważył, że wcale nie jest to tak blisko jego domu, jak mu się wcześniej wydawało. Oczekując na łoszaki, zdecydował zjeść śniadanie. Jedzenia było w bród i można było wybrzydzać, co chce się włożyć do buzi.
Niektórych gatunków jeszcze nie znał i próbował nowych smaków. Podczas jednej z takich degustacji zawitali do niego przyjaciele.
- Wyglądasz już na zupełnie zdrowego! – Agatka przywitała go w taki sposób.
– Mama prosiła, abyśmy tutaj poczekali na nią i że przyjdzie po nas.
- Dziękuję, czuję się dobrze. Widzieliście, ile tu rozmaitych przysmaków pojawiło się w ostatnim czasie? Nie wiem, jak się nazywają, ale niektóre są naprawdę pyszne. – a wskazując na roślinki obdarzone jaskrawymi czuprynkami na górze, zwrócił się do jej brata.
– Jacku, możesz mi podać te pomarańczowe kwiatki? Wyglądają apetycznie.
Łoszak zdezorientowany popatrzył się po okolicy. Wszystko było takie jednolite. Nie wiedział, co powinien wręczyć boberkowi. Szukał wzrokiem ratunku u siostry, lecz dostrzegł, że i ona nie ma o tym pojęcia. Lekko zniecierpliwiony Mieszko nie wytrzymał:
- Masz je zaraz koło siebie! Taki problem sięgnąć obok?
- Przepraszam. Jednak nie wiem, co rozumiesz jako wyrażenie „pomarańczowe”.
- Jak to? To jeden z bardziej „żywych” kolorów. Chcesz powiedzieć, że nie rozróżniasz barw? Tak jak trawa jest zielona, niebo niebieskie, a nasze futerka brązowe, tak i te kwiaty mają pewne odcienie. – mówiąc to, spojrzał na kompana i zauważył narastające u niego zakłopotanie.
- Dla mnie to, co wymieniłeś, jest szare. No, trochę się zmienia natężenie tej „szarości” w zależności, jaka to rzecz.
- To w jaki sposób wiesz, co nadaje się na posiłek? Przecież tak łatwo o pomyłkę.
- Kieruję się wtedy zapachem, a także chyba instynktem. Obserwowaliśmy mamę, kiedy byliśmy młodsi i naśladowaliśmy jej zachowanie. Tak uczyliśmy się, co jest dobre i smaczne, a czego należy unikać, bo mogą być przykre konsekwencje.
- Ty, Agatko, również masz taką sytuację?
- Owszem. Chyba tak po prostu nasz gatunek ma. Jak przyjdzie Matylda, to się jej spytamy. Wyjaśni nam, dlaczego twój świat jest wielokolorowy, a nasz taki nijaki poniekąd.
- Współczuję wam bardzo… Czyli nie pomożecie mi zbytnio w malowaniu figurek. Dużo czasu spędzam na rozmyślaniu nad tym. Miałem nadzieję, że poratujecie mnie jakimś pomysłem. Ech, szkoda.
Chwilę siedzieli w kompletnej ciszy. Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć, by jakoś podtrzymać rozmowę lub chociażby zmienić temat. Na szczęście nie czekali już długo na klempę. Mieszko postanowił od razu zadać pytanie dotyczące faktu, który wyszedł na jaw.
- Mogłabyś nam wyjaśnić, dlaczego łosie nie widzą barw? Bardzo mnie to zdziwiło i nie potrafię tego pojąć. Czy jeszcze jakieś gatunki postrzegają cały świat w dość monotonnej szarości?
- Nie wiem dokładnie, czemu tak jest, ale jeleniowate, a do takich się zaliczamy, nie potrafią rozróżniać kolorów. Prawdopodobnie są też i inne grupy przedstawicieli fauny, którym nie jest to dane. Lecz nie utrudnia nam to zbytnio życia. Posługujemy się węchem i smakiem.
Jest to wystarczające, by sobie dobrze radzić. Z tego, co kiedyś słyszałam, to wśród ludzi zdarzają się „ślepi na barwy” i nazywają ich daltonistami. Więc najwyraźniej my jesteśmy takimi daltonistami wśród zwierząt. A teraz chodźmy! Pewnie się już nie możecie doczekać, co też przygotowałam.
Podążyli więc za Matyldą. Oddalali się coraz bardziej od znajomych terenów, a dookoła rozciągała się ogromna prawie bezdrzewna przestrzeń. Panował tu niczym niezmącony spokój. Słychać było tylko co jakiś czas ptasi świergot lub brzęczenie owadów, jednak to normalne dźwięki przyrody.
Byli nieco zmęczeni, gdy okazało się, że dotarli do celu. Znajdowali się na rozległym nizinnym torfowisku, na którym dominowały turzyce wystające gdzieniegdzie z wody.
Zauważyli, że w jednym miejscu roślinność jest jakby wygnieciona, a co niektóre zielone pędy starannie poukładane w małe stosiki. Zaskoczeni tym widokiem, zwrócili swe oczy w stronę łoszy, oczekując wyjaśnienia.
- Niedługo wasze święto, moje drogie dziatki. Z okazji urodzin postanowiłam was tutaj przyprowadzić razem z boberkiem, ponieważ jesteście z nim bardzo związani i oby jak najdłużej trwała ta przyjaźń. Jacku, Agatko – za kilka dni minie dokładnie rok, od kiedy wydałam was na świat.
Uważam, że warto uczcić tę rocznicę. Z powodu takiego, że nie wiem precyzyjnie, kiedy kolejna pociecha zapragnie znaleźć się w gronie „stąpających po ziemi”, wolałam zaplanować uroczystość wcześniej.
Mam nadzieję, że zasmakujecie w tym, co wam przygotowałam na przekąski i że podoba wam się ta okolica. Zastanawiałam się długo nad wyborem odpowiedniej lokalizacji, zanim się ostatecznie zdecydowałam
Bawcie się tu dobrze, a ja przejdę się do jednej mojej znajomej na pogaduszki. Wrócę popołudniu i pozbieramy się do domów. Papa!
- Dziękujemy mamo. Wspaniała niespodzianka. Jest tak pięknie! – łoszaki nie kryły swego zachwytu.
Zwierzaki były porządnie głodne, bo trasa do przebycia nie była krótka i kosztowała dużo energii. Cieszyły się, że nawet nie muszą się zbytnio wysilać, by się pożywić, skoro jedzenie było podane jak na tacy. Potem jeszcze chwilkę odpoczęły, po czym zaczęły radośnie baraszkować.
Goniąc się i chowając pomiędzy wysokimi trawami, często wpadały w rozlewiska, przez co zabawom towarzyszył niezły hałas. Nagle nad ich głowami zaczął krążyć niewielki ptaszek.
- „Tak! Tek! Tak! Tek!” - odezwał się. – Co to za harmider! Aż się skupić nie można na tym, co się robi. Krzyczą, chlupią i biegają. Istne piekło!
- Kim jesteś? – zapytał nieśmiało Mieszko.
- A czy to ważne, kim ja jestem? Mnie bardziej interesuje, kim wy jesteście i jakim prawem zakłócacie ciszę na tych terenach? Spokojnie siedziałem na krzaku i śpiewałem, dopóki się nie pojawiliście.
- Wybacz nam takie zachowanie. Łoszaki, które widzisz, świętują swoje pierwsze urodziny, a ja im towarzyszę. Nie mieliśmy w planach nikomu przeszkadzać. Szczególnie, że oprócz ciebie nikogo nie widzieliśmy. Dlatego też przyjęliśmy za fakt, że okolica jest niezamieszkana.
- Ach tak. Wszystko jasne. To, że nie zobaczyliście żadnych lokatorów tego obszaru, jeszcze nic nie znaczy. Praktycznie nie ma miejsca na świecie, gdzie by ktoś nie urzędował. Miejcie to proszę na uwadze następnym razem.
- Dobrze, będziemy ostrożniejsi przy kolejnej okazji. A mógłbyś nam się jednak przedstawić? Nie spotkałem nigdy wcześniej takiego ptaka jak ty i jestem bardzo ciekaw twej osoby.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem: jeśli obiecacie, że już spokojniej postanowicie obchodzić ten dzień.
Futrzaki popatrzyły po sobie i bez wahania pokiwały głowami na znak, że się zgadzają. Nieznajomy kontynuował więc swą wypowiedź.
- Nazywam się Wawrzyniec i należę do gatunku zwanego wodniczką. Prowadzę dość skryty tryb życia. Jestem samcem i uwielbiam sobie nucić, przycupując na różnych wysokich roślinach zielnych lub w gąszczu krzewów i niskich drzewek.
Na tyle ukochaliśmy tę północno – wschodnią część kraju, że znajduje się tutaj największa nasza populacja w Polsce i jedna z największych na świecie.
- A gdzie są inni? I jak wygląda sprawa z wychowywaniem dzieci?
- Po kolei, zadawajcie jedno pytanie naraz, bo się pogubię. Obecność mych ziomków można poznać w sumie głównie po trelach. Jednak jestem jednym z pierwszych, którzy dotarli w tym roku.
W najbliższym czasie będzie nas znacznie więcej. Gniazdem i młodymi zajmują się panie. Moszczą się w konstrukcjach składających się m.in. ze źdźbeł traw, które są najczęściej wbudowane w kępy turzyc. Odżywiamy się owadami, więc taka lokalizacja na bagnach i torfowiskach to dobry wybór, bo nie trzeba szukać daleko jedzenia.
Czy jest coś, co jeszcze chcecie wiedzieć? Bo jak nie, to pofrunę gdzieś dalej, znaleźć jakieś przyjemne, ciche miejsce.
- Chyba jesteście bardzo skrytymi zwierzętami? Unikacie innych?
- To prawda. Ale i tak jak ktoś się uprze, to w końcu nas dostrzeże. Nasłuchując i wypatrując potem, z której strony dobiega świergot, ludzie nauczyli się obserwować ptaki.
Tak jest i w naszym przypadku. Niejeden raz widziałem ludzi z takimi dziwnymi rzeczami, którzy długo pozostawali na upatrzonej pozycji, jakby się czaili. Potem, często po wielu godzinach, szli sobie gdzieś i zwykle byli zadowoleni. Nie mam pojęcia, co dokładnie robili, ale tak bywało.
A teraz wybaczcie. Jestem naprawdę zmęczony. Muszę odpocząć. Wracajcie lepiej do swoich zajęć, ale proszę – starajcie się nie zachowywać tak głośno.
Wawrzyniec rozpostarł skrzydła i odleciał w stronę gęstej roślinności gdzieś na horyzoncie.
Futrzaki powróciły do zabawy. W końcu znużone, zasnęły w cieniu dawanym przez trawy. I tak zastała je Matylda, gdy po nie przyszła. Nosem szturchała to jedno, to drugie swoje dziecko, aż się obudziły. Następnie Agatka dając lekkiego kuksańca boberkowi, spowodowała przerwanie jego sennych marzeń.
W drodze powrotnej łoszaki opowiedziały klempie, co się działo, gdy była na koleżeńskich plotkach. Mama przyznała rację wodniczce, że należy mieć zawsze na uwadze, iż komuś hałas może przeszkadzać, bo przecież i oni chcą spokoju, kiedy odpoczywają.
Anna Wabik
foto: Paweł Świątkiewicz