<<< wstecz .::.
Boberek i skrzydlaci przyjaciele
Następne 24 godziny obfitowały w różnorodne przygody. Przyjaciele spotkali się w sumie przypadkiem niewiele po świcie.
Jacek z Agatką plątali się trochę bez sensu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Za to Mieszko obudził się wcześnie i nie mógł ponownie zasnąć. Wybrał się na jedno ze swoich ulubionych mokradeł i tam przyglądał się, jak wraz ze wschodem słońca przyroda budzi się ze snu.
Oczywiście wiedział, że część zwierząt preferuje nocny tryb życia, ale jednak tych, co woleli jasną porę dnia, było zdecydowanie więcej.
Tak siedząc i rozmyślając, zdał sobie sprawę, że dawno już nie odwiedzał skrzydlatych przyjaciół.
Przypomniało mu się też, że minął prawie miesiąc, od kiedy czajki i bekasy opowiadały o budowie gniazd i wysiadywaniu jaj. Wypadałoby do nich zajść i się dowiedzieć, czy coś od tej pory się zmieniło. Kilkakrotnie z łoszakami bywał na krótkich odwiedzinach.
Lecz za każdym razem ptaki skupione były na ogrzewaniu swych przyszłych pociech, jeszcze zamkniętych w wapniowych skorupkach.
Opisywali im przygody, aby urozmaicić czas oczekiwania, i zawsze mieli nadzieję, że przy następnym spotkaniu poznają już pisklaki – byli bardzo niecierpliwi w tym względzie.
Boberek się ucieszył, gdy z tej zadumy wyrwał go odgłos rozchlapywanej wody. Tak charakterystyczne dźwięki zawsze towarzyszyły spacerom bliższych i dalszych krewnych Matyldy. Faktycznie – po chwili jego oczom ukazały się sylwetki przyjaciół. Gdy go dostrzegli, przyspieszyli kroku.
- Cieszę się, że was widzę – od razu odezwał się. – Co słychać dobrego?
- Wszystko w porządku. – odrzekła Agatka i szybko spróbowała zmienić temat.
– Gdzie się dziś przejdziemy? Ładna pogoda jest, trzeba to wykorzystać. Mamy dość kapryśną porę roku. Nie wiadomo, kiedy nadejdą ciemne chmury i przesłonią niebo.
- Osobiście rozważałem spacer do jednych z pierwszych poznanych przeze mnie ptaków. Ciekaw jestem, czy w końcu wodzą swoje dzieci na wycieczki po okolicy. Już chyba czas najwyższy byłby na to. Z takim entuzjazmem opowiadali, jak przebiega u nich wychowywanie potomstwa.
A co robiliście wczoraj? Ja początkowo niezbyt miałem pomysł na spędzenie dzionka. Trochę z rodziną posiedziałem, a potem chciałem się przewietrzyć przed snem. – Mieszko rozpędził się z opowieścią. Lubił wymieniać spostrzeżenia, poza tym był straszną gadułą.
– Wybrałem sobie pewien rejon do odkrycia. Zaskoczyło mnie to, co tam zobaczyłem, a na dodatek spotkałem dziwnego zwierzaka. Był to brunatny futrzak zjeżdżający po błocie do wody.
Jednak mimo osobliwego charakteru takiej rozrywki spodobało mi się nawet, gdy zaproponował, bym się przyłączył. Bawiłem się świetnie, może kiedyś razem zawitamy do wydry Łucji, bo tak się nazywa moja nowa koleżanka. Podoba się wam propozycja?
Jednak zamiast radosnej pogawędki, jaka zwykle odbywała się w takich sytuacjach, zapadła niepokojąca cisza. Łoszaki rozglądały się po sobie, co chwilę uciekając wzrokiem gdzieś na boki, byle by nie spojrzeć prosto w oczy boberkowi.
- Co się dzieje? Stało się coś złego? Nie poznaję was. Takie markotne macie miny, że aż mi się też smutno zrobiło.
- Nic takiego… Zbierajmy się lepiej do naszych przyjaciół. – stwierdził Jacek.
Tak też zrobili. Słońce było już blisko zenitu, gdy dotarli ma miejsce. Spoglądali to tu, to tam, ale gniazda były puste, a czajek nie było nigdzie widać na pierwszy rzut oka.
Rozdzielili się i zaczęli przeczesywać teren. Po chwili Agatka pokazała w kierunku pojedynczej kępy turzyc.
- Patrzcie, to Cezary i Agnieszka wyszukują coś do zjedzenia. Tylko dlaczego są sami? Nie zostawiliby chyba jaj bez opieki. Zaraz się ich trzeba o to spytać.
Po raz kolejny okazało się, że ptaki są czujniejsze i szybciej dostrzegły zbliżającą się gromadkę. Miały jednak ubaw z obserwacji poszukiwań. W końcu nieczęsty był to widok. Wydawać by się mogło, że łoszakom powinno być łatwo je dostrzec, a tu taka niespodzianka.
- Witajcie, nasi drodzy! Bardzo się cieszymy z waszej wizyty. Miłe to urozmaicenie dosyć monotonnej rzeczywistości dnia codziennego. Chociaż nie narzekamy. Od kilkudziesięciu godzin jesteśmy dumnymi rodzicami i nareszcie możemy razem do woli spacerować po okolicy. Nieopisana jest to radość.
- Rodzicami? – nie krył zdziwienia Mieszko.
– To gdzie są maleństwa? Nikogo tu więcej nie widzę... Czyżby się schowały jakoś?
- Oj boberku, boberku. Spostrzegawczość u ciebie chyba troszkę szwankuje – roześmiała się czajka. – Ułatwię ci zadanie i zawołam pociechy. Zbyszek, Anetka, Jasio, Krysia – chodźcie się przywitać. Mamy gości.
Na te słowa podniosły się cztery drobne istoty. Z wierzchu nie różniły się niczym w kolorze od otaczającej ziemi. Dopiero wnikliwe przypatrywanie się pozwoliłoby odnaleźć je niewprawnemu oku.
Szybko i sprawnie na wyprostowanych nóżkach podreptały do mamy i taty. Przechyliły zabawnie główki i spozierały na przybyszów.
- Zupełnie inaczej wyglądacie za młodu. Gdybym nie wiedział, że należycie do tego samego gatunku, to nie jestem pewny, czy bym na to wpadł.
- To rodzaj kamuflażu. Każdy sposób, aby zwiększyć bezpieczeństwo nowego pokolenia, jest dobry. Dzięki takiemu ubarwieniu jest mniejsza szansa, że ktoś niepowołany je wypatrzy. Są na chwilę obecną totalnie bezbronne. Staramy się jak możemy, a tak jest nam łatwiej.
Przez około miesiąc będziemy bacznie sprawować pieczę i bronić je w razie potrzeby. A na to też mamy swoje sposoby. Zdarzają się nawet krwawe potyczki, na szczęście rzadko. Jednak zazwyczaj się sporo nakrzyczymy i nalatamy, zanim na dobre przegonimy intruza.
Gdy za jakieś pięć tygodni usamodzielnią się nasze dzieci, odetchniemy częściowo z ulgą. Jeśli wtedy tu zawitacie, spotkacie zapewne stada włóczącej się młodzieży, która już będzie umiała latać.
- Ciekawe jest to, co mówicie. Jak na razie to są to pierwsze pisklęta, jakie mam okazję podziwiać. Myślałem, że wszystkie zwierzęta, gdy są małe, to przypominają wyglądem dorosłych. Takie no powiedzmy… miniaturki – to chyba odpowiednie słowo na moje wyobrażenie.
- Skądże znowu. Im więcej poznasz świata, tym bardziej się przekonasz, jaka jest różnorodność w naturze. Powoli poodkrywasz rozmaite sekrety związane z życiem. Jeszcze sporo tajemnic skrywa się przed tobą, ale masz przecież czas i przyjaciół, którzy dotrzymają ci towarzystwa.
A prawdziwi przyjaciele to skarb – pamiętaj o tym. – mówiąc to, Cezary ciągle obserwował zachowanie łoszaków. Postanowił się do nich zwrócić, bo zaniepokoiło go ich milczenie.
– Agatko, a co tam u Matyldy słychać? Dalej się skrywa na jednym z tych swoich uroczysk? Widziałem ją tam parę dni temu, gdy robiłem sobie chwilę odpoczynku od rodzinnych obowiązków.
- Wszystko w porządku, dziękujemy za zainteresowanie. – odrzekła markotnie klempka i postanowiła szybko uciąć dyskusję.
- No chyba jednak nie jest tak jak powiadasz. Trudno nie zauważyć, że coś się musiało wydarzyć. Te smutne mordki nie wzięły się wszakże z niczego. Nie uda ci się tak łatwo mnie zbyć. Mam za sobą dobre i złe chwile. Nie zawsze dzieje się po naszej myśli, ale warto czasem się wygadać komuś znajomemu. Może w taki sposób i wam ulży.
- Czy ja wiem… - Jacek uznał za stosowne wyręczyć siostrę.
– Chociaż spróbujmy… Odkąd mama powiedziała, że będzie mieć nowe dziecko, nie jesteśmy w stanie się z tym pogodzić. Zapewnia nas co i rusz, że bardzo nas kocha, tyle że jakoś wypada to niezbyt przekonywująco. Urządziła nam urodziny, abyśmy zapomnieli i pobawili się trochę.
Pomimo rzeczywiście udanej imprezy, podczas której towarzyszył nam boberek, ciągle myślimy tylko o jednym. Że zostaniemy niedługo sami, a nie do końca jesteśmy na to gotowi.
Wałęsamy się po okolicy w ciszy, nie rozmawiamy nawet ze sobą, bo i tak wiadomo, co drugie z nas czuje. Próbujemy się pogodzić z losem, lecz to nie jest proste.
A od wczorajszego poranka jest jeszcze gorzej. Spaliśmy dość niedaleko Matyldy, ale w środku nocy przeniosła się kawałek dalej. Gdy się obudziliśmy, odkryliśmy, że mamy siostrzyczkę.
- Super! – Mieszko zapomniał, że jego przyjaciołom jest trudno w tej chwili i nie udało mu się powstrzymać okrzyku zachwytu.
- Ech… powstrzymałbyś się od tego komentarza. Przyglądaliśmy się z pewnej odległości, jak mama czule schyla ku niej głowę, jak wylizuje jej futerko.
Nie zwróciła w ogóle uwagi, że obserwujemy to wszystko. Po pewnym czasie mała próbowała wstać, jednak była to pierwsza próba utrzymania się na nogach i szybko zakończyła się wywrotką. Zapomnieliśmy już jak to było na samym początku naszego ziemskiego bytu.
Sprawnie się Dobrawa – bo tak ją mama nazwała – nauczyła, w jaki sposób dopominać się o jedzenie. Była strasznie głodna i wyraźnie podobało jej się to zajęcie, bo przez długi czas nie mogła się oderwać. Dopiero gdy zasnęła, Matylda skierowała swój wzrok na nas.
Kiwnęła pyskiem, byśmy się zbliżyli. Po raz kolejny powtarzała, ile dla niej znaczymy i że zawsze nam pomoże. Tak czy siak, zasmuciliśmy się wtedy ogromnie.
Dopóki nie było tego dziecka byliśmy szczęśliwi, bo zawsze ktoś nad nami czuwał, wspierał dobrym słowem, utulił w razie potrzeby. A tak zdani na łaskę losu musimy rozpocząć samodzielną egzystencję.
- W sumie cokolwiek nie powiem, to i tak was nie uspokoję tak do końca. Świat dzikich zwierząt stawia pewne wyzwania przed tymi, którzy do niego należą.
Jednym z nich jest stosunkowo prędkie dorastanie. Aby przetrwać, trzeba nauczyć się żyć na własną rękę. Jako łosie należycie do grupy takich gatunków, co się charakteryzują dość długą opieką nad potomstwem. Nasze dzieci mogą pomarzyć o rocznym wychowywaniu.
Po kilku tygodniach będą już na tyle wyszkolone i duże, że nie tylko będą umiały fruwać, ale zaczną od nas stronić i się będą garnąć do towarzystwa równych im wiekiem osobników. W sumie nic dziwnego nie ma w takim ich postępowaniu.
Młodzi mają inne tematy do obgadania, trochę inaczej postrzegają rzeczywistość. Nie dochodzi w ten sposób do konfliktu pokoleń i ostatecznie wszyscy są zadowoleni.
- Ale sam przyznajesz, że czajki chociaż w jakichś młodzieżowych stadkach się skupiają, a co mamy począć we dwójkę?
- Łosie to typy samotników, doskonale to zapewne wiecie. Myślę, że po pewnym czasie na tyle oswoicie się z tą sytuacją, że stanie się ona dla was normalna.
Oczywiście nie da się zapomnieć o radosnych beztroskich chwilach dzieciństwa, gdzie odpowiedzialność za to, co się robiło, była niewielka i co najwyżej rodzice zbesztali, tłumacząc, jak nie należy postępować. Znamy się nie od dziś i jestem pewien, że doskonale sobie dacie radę.
Musicie w to uwierzyć, a będzie dobrze. Zresztą nie jesteście sami – macie wspaniałych przyjaciół, jak choćby ten tu bobrowy brzdąc. Znacie okolicę i tutejszych mieszkańców. W razie potrzeby służymy pomocą. Nie zostawimy przecie nikogo w potrzebie, to nie w naszym stylu.
Agatka wyglądała na trochę mniej smutną i po chwili się odezwała.
- Mówisz o tym z taką swobodą, że raczej masz rację. Pewnie rzeczywiście jak upłynie parę miesięcy będziemy w stanie się z tobą zgodzić. Ale teraz nastrój nie dopisuje.
Przepraszamy Cię Mieszko, że tacy dosyć markotni jesteśmy, jednak postaraj się to nam wybaczyć. Powinniśmy sobie chyba znaleźć jakieś zajęcie, by jak najmniej o tym rozmyślać. Wybierzmy się jutro gdzieś na daleką wycieczkę. Może zmęczenie pozwoli na swego rodzaju zapomnienie o problemach.
- W końcu jakiś przejaw optymizmu! Brawo! Tak trzymać, a będzie dobrze. Znajdziecie sobie odpowiedni sposób, by wejść w miarę spokojnie w dorosłość.
My tu sobie gadu gadu, a nasze pociechy chciałyby się przejść i przekąsić. Sądzę, iż wam też przyda się posiłek. Zapraszam na spacer po tym tutaj naszym zakątku ubogim w wyższą roślinność, ale znajdziecie sobie coś na pewno smacznego na ząb.
Okazało się, że młode czajek naprawdę uwielbiają takie piesze wycieczki. Podążały za rodzicami krok w krok, wydziobując i wydłubując co i rusz coś z ziemi.
Pomimo że niedawno opuściły skorupki jaj bardzo dobrze sobie radziły samodzielnie. Łoszakom chyba zrobiło się trochę wstyd tego wcześniejszego narzekania, bo grzecznie maszerowały z pozostałymi. I tak upłynął kolejny wiosenny dzień.
Anna Wabik
foto: Paweł Świątkiewicz