<<< wstecz .::.

Przygód Boberka ciąg dalszy

Czas upływał powoli. Mieszko co kilka dni spotykał się z Jackiem i Agatką dopiero popołudniu, bo rano ćwiczył bobrowe "rzemiosło". Uczył się, jak prawidłowo ścinać drzewka, by upadały tam, gdzie to potrzebne.
Razem z rodzicami i rodzeństwem regulował gospodarkę wodną w okolicy żeremia, budując tamy lub zmieniając ich położenie.
Odkrył, że nawet w miarę lubi to, co powinien robić, jednocześnie zauważając, że nawet po tych pracach zostaje sporo dnia do wykorzystania. Odwiedzał wtedy wraz ze swymi towarzyszami tych, których poznali w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Czajki chętnie słuchały o podwodnych przygodach i o sąsiadach z pobliskiej łąki. Pomijając spotkanie z płetwonurkami inne historie były takie w miarę „codzienne”. Jednak w trzeciej dekadzie kwietnia wydarzyło się coś, co długo wszyscy potem pamiętali. Dzień ten zaczął się całkiem zwyczajnie.

Po śniadaniu boberek ruszył w stronę miejsca, gdzie ostatnio pożegnał się z łosiami. Gdy szedł wśród drzew widział, jak przebłyski światła czasami docierają aż do ziemi, pomimo gęstej plątaniny gałęzi i zdobiących ich liści. W lesie panował jeszcze chłód po nocy, ale już na polance, którą mijał praktycznie codziennie, odczuć już można było wpływ słońca ogrzewającego świat. Wkrótce ujrzał Matyldę i spytał się, gdzie znajdzie Agatkę. Klempa pokazała mu na brzozowy młodnik. Po chwili przyjaciele już byli razem. Postanowili pójść na spacer po okolicy. Poprzez turzycowiska na tutejszych mokradłach przemierzali spokojnie nadbiebrzańskie tereny. I tak krążąc bez wyraźnego celu zawitali na pole, na którym Mieszko poznał bociana. Usiedli tam i obserwowali, co też się tam dzieje. A działo się sporo. Grupka ludzi stała od strony drogi i nad czymś dyskutowała. Na niebie widać było jakiegoś ptaka drapieżnego, który wśród traw starał się wypatrzyć swoją ofiarę. Zauważyli też Wojtka, majestatycznie przechadzającego się i szukającego czegoś smakowitego do przekąszenia. Po chwili i on ich spostrzegł, rozłożył skrzydła i podfrunął do nich.

- Kle, kle – przywitał się. – Jak się macie? Mam nadzieję, że poznawanie okolicy i tutejszych mieszkańców, także tych, którzy jak ja odlatują w cieplejsze regiony, idzie wam dobrze. Z każdym kolejnym dniem pojawia się coraz więcej ptaków – wiosna już w pełni. Wczoraj widziałem już bataliony i dubelty. Koledzy z sąsiednich gniazd donieśli mi, że również żurawie spotykane są coraz częściej. Myślę, że za kilka dni także one rozpoczną toki. Będzie na co popatrzeć, zaraz wam objaśnię, gdzie najlepiej obserwować te gatunki.
Jak powiedział, tak zrobił i w krótkim czasie wszystko było już jasne. Agatka zaczęła planować, kiedy gdzie zawitać, aby nie przegapić nic ciekawego z tego, co opisał bociek. Jednocześnie boberek dość skrótowo zdawał relację z przebiegu wycieczek, jakie odbyli dotychczas z klempką.
Rozmawiać by mogli dłużej, gdyby nie fakt, że okolicę powoli zaczął spowijać szary dym. Nie była to jednak mgła. Stosunkowo szybko zgęstniał on, powodując znaczne ograniczenie widoczności. Las ledwo majaczył na horyzoncie, a nie był wcale daleko od nich. W pewnym momencie Wojtek poderwał się w powietrze. Prędko stracili go z oczu, jednak znienacka po chwili nad ich głowami pojawił się znów klekoczący znajomy.

- Uciekajcie! Uciekajcie! To ludzie postanowili wypalać trawy na tutejszych polach, łąkach i nieużytkach. Robią tak niestety co roku.
Zamiast przyłożyć się jesienią i wykosić wszystko, zostawiają rośliny, które potem jesienią zamierają. Po zimie są one wysuszone i szybko się palą.
Pomimo tego, że takie działania są zabronione, niektórzy uważają, że wpływa to korzystnie na późniejsze plony z tych terenów.
Nie zdają sobie sprawy, jak bardzo się mylą. Ziemia ulega wyjałowieniu, giną zarówno rośliny, jak i mieszkające pomiędzy nimi zwierzęta, zarówno takie małe, jak owady, ale i większe jak ryjówki, myszy, a nawet sarny, które nie zdążą schronić się w bezpiecznym miejscu.
Uciekajcie więc drodzy przyjaciele! Przekażcie każdemu napotkanemu stworzeniu, aby jak najszybciej opuściło tę okolicę. Mam nadzieję, że ten spowodowany przez człowieka pożar nie rozprzestrzeni się w sposób niekontrolowany dalej i nie osiągnie lasu. Wtedy bowiem straty będą ogromne.


Mieszko i Agatka ruszyli więc prędko, bacząc na słowa bociana. Wkrótce koło nich zaroiło się od takich samych uciekinierów jak i oni.
Żaby, nornice i mnóstwo motyli starało się wydostać z zagrożonego regionu. Przekazywali słowa ostrzeżenia, komu tylko się dało.
Widzieli, jak niektóre zwierzęta pomagają sobie nawzajem. W pewnej chwili zobaczyli zajączka, który zaplątał się w turzycach i nie mógł się uwolnić. Boberek przegryzł roślinkę, a klempka przyklękła, aby wziąć przestraszonego długouchego na swój grzbiet.
Obejrzeli się kilka razy za siebie. Przerażający był to widok – płomienie obejmowały bezlitośnie wszystko, co napotkały na swej drodze. Zaczynając się tuż przy samej ziemi, sięgały wysoko w stronę nieba.
Gryzący tuman nie pozwalał swobodnie oddychać, co powodowało dodatkowe utrudnienie w ucieczce. Jednak w końcu udało się dotrzeć do granicy lasu. Schronieni w cieniu drzew, usiedli na chwilę. Zmęczeni mieli nadzieję, że tutaj są bezpieczni i nie trzeba będzie kontynuować ewakuacji.
- Agatko, jak myślisz, czy wszystkim poszczęściło się tak jak nam? Nie chciałbym, by komuś stała się krzywda. Ci ludzie to jednak są niezbyt mądrzy. Skoro inni tłumaczą im, że takie zachowania nie poprawiają niczego, a tylko powodują zniszczenia, to po co się przy tym upierają? To takie nielogiczne.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nikogo nie dopadł ten ogień. Byłaby to wielka tragedia dla jego najbliższych. A postępowanie człowieka często bywa właśnie takie nierozsądne. Jedni starają się ochronić przyrodę, aby cieszyła oczy zarówno ich, jak i przyszłych pokoleń.
Nie chcą zniszczeń w swojej okolicy. Pragną żyć w spokoju otoczeni zielenią, w której to ptak zaśpiewa, to wiewiórka przysiądzie, by dobrać się do orzecha. Lecz są też niestety i tacy, którym los natury jest obojętny. Takim potrafi przeszkodzić nawet drzewo rosnące zbyt blisko ich okien, bo przecież zasłania w taki sposób słońce wpadające do środka pomieszczeń.
Pomimo edukacji i gróźb karania za takie zachowanie, którego byliśmy dziś świadkami, nadal co wiosnę powtarzają się te same problemy. Jesienią natomiast ludzie palą zeschnięte liście lub odpady rolne. I to również powoduje podobne zagrożenia.

- To okropne. – zafrasował się Mieszko. – Wierzę, że tym dobrym uda się w końcu znaleźć odpowiedni sposób i wytłumaczyć pozostałym ich błędy.

Nagle dostrzegli, że pojedyncze płomienie zaczynają już lizać drzewa znajdujące się najbliżej pola. Niższe od nich krzaki zajęły się już ogniem. Przyjaciele zmuszeni byli do dalszej ucieczki. Oddalili się trochę i znów przysiedli.
Minęło trochę czasu, kiedy zauważyli jakieś osoby odziane w czarne kombinezony i kaski. Trzymali w rękach długie węże, z których nieprzerwanie tryskał strumień wody kierowany w stronę pożaru. Powoli widać było efekty ich działania – czerwona łuna powoli gasła nad miejscem, gdzie jeszcze rano nic nie zapowiadało takich dramatycznych wydarzeń.
- To są strażacy. – powiedziała klempka. – Rok temu pod koniec lata spotkałam ich podczas wycieczki z Jackiem. Mama potem nam wytłumaczyła, że są tu ludzie walczący z ogniem. Mają za zadanie pomagać w jego ugaszeniu i ratować ludzi lub zwierzęta z pożogi.
Ryzykują podczas tej pracy, czasem zdarza się, że zostają poparzeni i potem trzeba ich leczyć. Jednak w oczach wielu to prawdziwi bohaterowie. Wielu zawdzięcza im życie.
Kiedyś słyszałam, jak rozmawiali między sobą. Jeden z nich stwierdził, że większość pożarów powstaje przez ludzką głupotę. Wyrzucają niedopałki papierosów, pozostawiają w lesie rozbite butelki, w końcu – tak jak to dziś widzieliśmy – wypalają trawy.
atrz, już wracają z powrotem na pole. Pójdą rozmawiać z rolnikami, czyja to sprawka, ale pewnie ciężko będzie ustalić winnego. Chodź, zobaczymy jak wygląda sytuacja poza lasem.


Ostrożnie, nadal wystraszeni, wystawili nosy spośród drzew. Ich oczom ukazał się straszny obraz.
Ziemia zasłana była warstwą szarego popiołu, gdzieniegdzie widać było resztki roślin, które nie zdążyły się spalić. W kilku miejscach ciężko było nie zauważyć, że nie wszystkim zwierzętom udało się uratować.
Nad pogorzeliskiem szybowało sporo ptaków, a wśród nich bocian Wojtek. Wkrótce wylądował niedaleko boberka i klempki.
- Jak dobrze was widzieć, przyjaciele. Prawdziwa to dla mnie ulga, żeście cali i zdrowi. Będę musiał przenieść się na inny teren, by móc coś zjeść i wyżywić rodzinę, bo zanim na te tereny powróci życie, minie sporo czasu.
Nie smućcie się jednak zbytnio. Przyroda nie takie rzeczy przetrwała, więc i tym razem powoli się odbuduje. Lepiej wróćcie do domów teraz i odpocznijcie. Sporo się dziś działo, pewnie jesteście bardzo zmęczeni.

Mieszko musiał mu przyznać rację. Tego dnia na pewno długo nie będzie mógł zapomnieć. Po dotarciu do żeremia opowiedział rodzicom całą historię. Trochę ich tym wystraszył, ale uspokoili się dość szybko, bo ostatecznie synowi nic się jednak nie stało.

Anna Wabik

foto: Paweł Świątkiewicz


Archiwum

<<< :: 1 :: 2 :: 3 :: 4 :: >>>