<<< wstecz .::.

Nowe przygody Boberka

Boberkowi całą noc śniły się wspomniane przez bociana bataliony i bekasy. Zastanawiał się w tych wyobrażeniach, jak też mogą wyglądać te nieznane mu jeszcze ptaki. Stwarzał różne ich wizerunki poprzez zmianę to wielkości, to ubarwienia.
Gdy się obudził nad ranem, nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy to, co opisywał Wojtek. W pośpiechu zjadł śniadanie i mając na uwadze, że pozostali domownicy nadal śpią, po cichu wymknął się na zewnątrz. Kilka dni wcześniej padał deszcz, dlatego też korzystając z okazji dodatkowej wody spadającej z nieba na ziemię, bobry zmodyfikowały poprzednio zbudowane tamy dzięki czemu Mieszko mógł dopłynąć aż do skraju lasu.
Tam bowiem woda z zalanego obszaru wśród drzew spływała do małego strumyka. Bardzo to brązowemu futrzakowi pasowało, bo pływanie szło mu dużo lepiej aniżeli spacerowanie. W taki sposób szybko dotarł do łosi.
- Cześć – przywitała się z nim Agatka. – Wczoraj wieczorem rozmawialiśmy z mamą. Zasmuciła się wiadomością o wypalaniu pól, bo miała nadzieję, że ludzie w końcu zaprzestaną tego procederu. Potwierdziła też to, co mówił nam bocian – niedaleko stąd na łące są wszystkie wymienione przez niego ptaki. Jadłeś już coś dzisiaj? Bo jak nie to zapraszam. Potem możemy pójść popatrzeć, co też się dzieje w okolicy.

Pomimo że boberek nie czuł już głodu, dotrzymał klempce towarzystwa i sam też coś przekąsił. Niecierpliwie oczekiwał, kiedy ruszą w drogę. I gdy w końcu to nastąpiło, starał się dreptać na swych łapkach najszybciej jak tylko potrafił.
Agatka śmiała się z niego, że jest takim niespokojnym duchem. Trzciny i turzyce wyrosły już całkiem spore, przez co praktycznie do ostatniej chwili nie wiedzieli, co zaraz zobaczą. Przedzieranie się przez gęstą roślinność oraz ciągłe skupianie się na tym, by trafiać w kępy traw oraz nie wpaść znienacka do wody, spowodowało, że trasa zajęła im więcej czasu niż przypuszczali.
Lecz mieli się dość szybko przekonać, że było warto. Na wskazanej przez Matyldę łące roiło się od ptaków. Mieniły się taką paletą barw, iż trudno było się zdecydować, w którą stronę najpierw patrzeć. Zdecydowali się najpierw zapoznać z prawie jednolicie brązowo upierzonym gatunkiem. Podeszli ostrożnie, by nikogo nie przestraszyć, pamiętając swe wcześniejsze doświadczenia. Wypatrzyli małą grupkę i skierowali tam swe kroki.

- Hej. Macie może chwilkę, by z nami porozmawiać? – zapytał grzecznie Mieszko.
- Witajcie. Obserwowaliśmy was, jak się zbliżaliście. Znamy takie stworzenia jak wy, więc wiemy, że nam nie zagrażacie. Dlatego nie uciekliśmy. Teraz nie mamy prawdę mówiąc nic ciekawego do roboty. Z tego powodu chętnie pogawędzimy.
- A możecie nam powiedzieć, kim jesteście? Słyszeliśmy od bociana, że tutaj jesteście. Przyszliśmy, aby was poznać.
- Nie ma sprawy. Rzadko zdarza się ktoś aż tak zainteresowany. Zwą nas bekasami dubeltami. Mieszkamy na torfowiskach, których niestety jest coraz mniej na świecie, przez co nie mamy gdzie zakładać rodzin. Na tutejszych terenach pojawiamy się od bardzo dawna, jesteśmy bardzo przywiązani do tego miejsca. Mamy podobne kolory upierzenia niezależnie od płci.
Aktywność wykazujemy zwykle po zmierzchu, kiedy inni zazwyczaj już śpią. Jeśli chcecie zobaczyć nasze zaloty do partnerek, to musicie poczekać aż słońce schowa się za horyzontem.
- A czy wasze toki przypominają zwyczaje czajek? Mieliśmy okazję podziwiać ich wyczyny. Widowisko było naprawdę wspaniałe.
- Nie, pod tym względem bardzo się różnimy. Nie wykonujemy akrobacji w powietrzu, lecz każdy samczyk zajmuje swoją kępkę trawy i tam rozpoczyna swoje przedstawienie. Polega ono na wypinaniu dumnie piersi i prężeniu się. Słychać wtedy też dźwięki przypominające terkotanie. A zresztą co ja wam to będę opowiadał. Jeśli możecie, zostańcie dziś w nocy z nami. Sami będziecie wtedy mogli ocenić toki i porównać z tym, co już widzieliście.

Agatka zasępiła się nieco na te słowa. Przecież musiała wrócić do mamy i brata. Boberek miał podobny problem.
- Może pójdziemy spytać się naszych rodziców? Co ty na to Mieszko? Jak nie będzie nas w nocy w domu, to zaczną się oni niepokoić albo nawet i szukać. Nie jesteśmy jeszcze na tyle duzi, by tak się szwendać po zmroku.
- Oj, masz rację. Szczególnie po wczorajszych wydarzeniach mieliby prawo sądzić, że stało się coś złego. W sumie przejść się tam i z powrotem nie zajmie wiele czasu, a oszczędzi rodzinie zbędnych obaw. Wiesz, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Myślę, że Jacek i Twoja mama chętnie by też popatrzyli. Poprośmy ich zatem, by nam towarzyszyli tutaj. Wtedy łatwo się zgodzą, a moi rodzice też raczej spojrzą na sprawę bardziej przychylnie, jeśli ktoś dorosły będzie czuwał.
- Dobry plan. Mamy nadzieję, że szybko wrócimy. To do zobaczenia. – zwróciła się Agatka do dubeltów.

Przyjaciele ruszyli w drogę. Było już popołudnie, a trasa do przebycia ani nie taka krótka ani nie łatwa. Powoli, powoli, ale w końcu dotarli do miejsca, skąd razem przybyli. Postanowili najpierw spytać się Matyldy, czy podejmie się nocnej opieki.
Klempa widząc entuzjazm dzieci, nie miała serca im odmówić. Uradowani popędzili do żeremia, aby przekonać rodziców boberka. Wahali się oni przez kilka długich chwil, słuchając argumentów. W końcu zgodzili się pod warunkiem, że potem łosie odprowadzą go aż do domu. Mieszko prawdę mówiąc był nawet lekko zaskoczony, iż tak łatwo poszło.
Wrócili więc spokojnie na polankę, gdzie łosza prosiła, aby się spotkali. Postanowili trochę odpocząć przed wymarszem na torfowisko. Odzyskując siły, skubali trzcinowe źdźbła przegryzając je co jakiś czas wierzbowymi gałązkami.

Było już późne popołudnie, gdy zwierzęta dotarły na miejsce tokowiska. Przypatrywali się, jak bekasy wybierały sobie kępki do popisów. Straszyły się przy tym wzajemnie, aby osiągnąć jak najlepsze pozycje. Po pewnym czasie takich niegroźnych „przepychanek” rozpoczęło się właściwe przedstawienie.
Zgodnie z tym, co usłyszeli wcześniej od ptaka, samczyki puszyły się , starając się wyglądać jak najokazalej. Przyszłe partnerki przyglądały się bacznie widowisku, w końcu to dla nich było to wszystko, by spośród wielu kandydatów wybrały sobie tych, z którymi założą rodziny. Słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi.
Nagle coś się zmieniło w zachowaniu ptaków. Zaczęła się swoista „gimnastyka”, bowiem dubelty wyrzucały do góry skrzydła, po czym przysiadały rozpościerając ogon. Wyglądało to momentami komicznie, dlatego boberek w końcu nie wytrzymał i zachichotał. Matylda uciszyła go szybko, upominając, że nie należy się śmiać z innych obyczajów i przypominając, że bekasy ich zaprosiły, więc należy odnosić się z szacunkiem. Mieszko zawstydził się po tej uwadze i miał nadzieję, że nikt więcej nie zauważył jego zachowania. Ptasie popisy trwały jednak w najlepsze, było to ważniejsze, aniżeli zajmowanie się sprawą gości.
Było już bardzo późno, gdy się skończyły. Większość bekasów połączyła się w pary, czyli toki zakończyły się pomyślnie. Zwierzaki już miały się zbierać do domu, kiedy podfrunął do nich jeden z ptaków, z którym wcześniej rozmawiali.

- Widzę, że udało się wam przyjść i przyprowadzić jeszcze dodatkowych widzów. Cieszę się, że spotykam Cię tutaj Matyldo.
- Witaj. Nie zauważyłam w tym tłumie twojej obecności. Miło jest trafić na kogoś znajomego.
Czysty przypadek, że dzieci również Ciebie spotkały. – odpowiedziała klempa. – Musimy już wracać, zwłaszcza że ten oto boberek jest pod moją opieką i jego rodzice prosili, aby go odprowadzić aż do samego żeremia. Myślę, że dzieci niedługo znów tu do was zawitają. Codziennie robią wycieczki, poznając różne nowe rzeczy. Dobranoc i do zobaczenia!
- Dobranoc!
W drodze powrotnej umówili się, że nazajutrz pójdą zobaczyć się z tym drugim gatunkiem skrzydlatych.

Anna Wabik

foto: Paweł Świątkiewicz



Archiwum

<<< :: 1 :: 2 :: 3 :: 4 :: >>>