<<< wstecz .::.
Boberek wśród łosi
Poranek przywitał świat w strugach deszczu. Na dworze było tak ciemno, że Mieszko obudził się długo po wschodzie słońca. Słyszał, jak o sklepienie żeremia uderzają miarowo krople, ale postanowił wyjrzeć na zewnątrz. Jednak to co tam ujrzał, nie zachęciło go do wyjścia gdzieś dalej.
Popływał chwilę po okolicy i wrócił do przytulnego wnętrza. Pomyślał sobie, że pewnie Jacek i Agatka też niezbyt byliby skorzy do spacerów w taką pogodę. Szczególnie, że łosie nie mają domków, w których mogłyby się schronić, więc pozostaje im tylko zaszyć się gdzieś głęboko w las, gdzie korony drzew spełniają rolę swego rodzaju parasola.
Dopiero niedawno zdał sobie sprawę z dobrodziejstw budownictwa bobrowego. W przypadku słonecznej aury było gdzie się schronić przed zbytnim upałem, a podczas takiego dnia jak ten nie trzeba było moknąć. Nie mając lepszego pomysłu, co by tu porobić, postanowił boberek podszkolić swe umiejętności rzeźbiarskie. Wziął poprzednio obrabiany klocek.
Przyjrzał mu się krytycznie, po czym odłożył na bok. „Jakby tu odwzorować rzeczywistość tak, by wydawało się, że to realne postacie, a nie tylko drewniane figurki” – zadumał się. Zastanawiał się tak dłuższą chwilę, gdy w końcu odkrył w czym rzecz. „Takie zwierzaki jak Jacek czy ja to łatwo odwzorować” pomyślał. Drewno jest wtedy w odpowiednim kolorze, lecz ptaki zwykle nie są takie jednolite i brązowe. Przypomniał sobie, jak kwietne kobierce pokrywają łąki. Ile tam było różnych odcieni barw. Gdyby była możliwość przenieść te kolory tak, aby pomalować nimi powycinane kształty. Tak rozmyślając, ujął w łapki wierzbową bryłkę.
Powoli, pilnując aby ząbki mu się nie obsunęły niechcący w złym kierunku, zaczął odgryzać kawałeczki drewna. Po pewnym czasie wyłonił się zarys łosia. Już niewiele zostało, aby można było orzec, że dzieło jest skończone.
Mieszko był bardzo dumny ze swego pomysłu utrwalania wspomnień. Zaplanował już też, w jaki sposób będzie je kolekcjonował. Miał w swoim pokoiku kilka półek zrobionych z gałązek połączonych ze sobą za pomocą łykowego sznurka.
Jedną z nich nawet uprzątnął z niepotrzebnych rzeczy, aby układać tam po kolei swoje rzeźby. I pomimo że wydawało się, że szybko poszło z tą pierwszą bardziej udaną figurką, to jednak aż do wieczora boberek coś jeszcze doskonalił. A to wyrównał brzeg, a to jakiś szczegół chciał dodatkowo spróbować uwydatnić. W końcu umieścił ją na wyznaczonym miejscu.
Wieczorem leżąc już na swym posłaniu, zastanawiał się, jak nadać drewnu inne barwy oraz czy Wojtek wpadł na pomysł zaprzyjaźnienia się z żurawiami.
Nie wiedział też, co przez ten cały dzień porabiali jego przyjaciele. A działo się u nich bardzo wiele:
Deszcz zaczął padać jeszcze w nocy. Początkowo był mało dokuczliwy, ot takie łaskotanie kropelkami wody. Im bliżej było świtu, tym bardziej męcząca stawała się ta pogoda.
Łosie postanowiły przenieść się ze swojego ostatnio ulubionego miejsca do nocowania. Z lekkim żalem opuszczały niedawno odkryty brzozowy lasek. Kierowały się to tu, to tam. Sporo czasu upłynęło, zanim znalazły w miarę suche schronienie pod drzewami.
Umościły się wygodnie pomiędzy starymi, wysokimi sosnami. Gdzieniegdzie widać było dębowe liście, które uzupełniały luki pomiędzy iglastymi gałęziami. Matylda zdecydowała jeszcze trochę pospać. Klempa musiała bowiem przeprowadzić poważną rozmowę ze swymi pociechami.
ługo się przygotowywała, a czas nieubłaganie mijał. Odwlekała to, ile tylko mogła, jednak wolała być w pełni sił. Wiedziała, że będzie wiele pytań, na które trzeba będzie odpowiedzieć. Gdy się obudziła, Jacek i Agatka jedli śniadanie. Podeszła do nich i przyłączyła się. W pewnej chwili powiedziała:
- Chciałabym, abyście nigdzie daleko nie odchodziły. Szczególnie, że jak widzicie, pogoda nas dziś nie rozpieszcza. Jest coś, o czym powinniście wiedzieć i porozmawiamy o tym, jak tylko skończymy posiłek. Dobrze?
Łoszaki zgodnie potrząsnęły główkami. Były bardzo zainteresowane, co też jest aż tak ważne. Po zaspokojeniu głodu Matylda położyła się wśród traw, a chwilę później koło niej przycupnęły dzieci.
- Rok temu na wiosnę po raz pierwszy ujrzeliście świat. Urodziliście się na początku maja i szybko poznawaliście swoje otoczenie. Już kilka dni po narodzinach chodziliście za mną wszędzie. Nie odstępowaliście mnie nawet na krok. Powoli odkrywaliście uroki życia.
Pamiętam, jakie początkowo mieliście zdziwione minki, gdy podgryzaliście zielone liście rosnące na wierzbach nad brzegiem rzeki. Wędrowaliśmy po rozległych nadbiebrzańskich terenach. Podczas takich spacerów było wiele wydarzeń, które długo jeszcze będziemy wspominać. Wychowywałam was, jak najlepiej umiem, przekazując tyle wiedzy, ile tylko zdołałam. Jednak niedługo nie będę mogła już tyle się wami zajmować.
Czas, byście wkroczyli pomału w dorosłość. Wkrótce będziecie mieli rodzeństwo. Jednak tylko do jesieni pozwolę wam towarzyszyć zarówno mi, jak i nowemu dziecku, tyle że ja większość czasu i uwagi będę musiała poświęcać temu najmłodszemu. Potem dołączycie do grup młodych łosi, jakie widzieliście w zimie w pobliskich lasach.
Tak to już bywa w naszym życiu, że trzeba się dość szybko usamodzielnić. Nie martwcie się jednak. Jest nas tutaj w okolicy dość dużo, łatwo natkniecie się na znajome pyszczki. Zawsze też możecie zajrzeć, by się mnie o coś poradzić. Mimo wszystko jest waszą mamą, a wy moimi ukochanymi dziećmi.
Agatce łzy same napłynęły do oczu, nie umiała tego powstrzymać.
- Ale, ale... – nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuła. Popatrzyła na Jacka i widziała, że i bratu też ciężko jest spokojnie przyjąć te słowa.
- To dlatego w ostatnim czasie pozwalałaś nam na coraz więcej? Mogliśmy całe dnie spędzać z boberkiem, wychodząc z nim rano i wracając dopiero wieczorem. Jeszcze jesienią coś takiego było nie do pomyślenia.
- To prawda. Obserwowałam jednak bacznie wasze poczynania. W razie czegoś złego interweniowałabym natychmiast, bo czuję się ciągle odpowiedzialna.
Przyglądałam się zwykle z pewnej odległości, aby nie przeszkadzać wam w samodzielnym zwiedzaniu okolicy. Uważam, że jesteście bardzo dojrzali jak na swój wiek. I poradzicie sobie bez problemów w dalszym życiu. Jeszcze o tym będziemy rozmawiali w najbliższym czasie.
Cieszę się, że macie wielu znajomych, jak np. Mieszko lub bocian Wojtek. Dzięki temu będę spokojniejsza, bo wiem, że zawsze wam pomogą w razie potrzeby.
Proszę, rozchmurzcie się. Myślałam, że inaczej to przyjmiecie. Nie mogę patrzeć na takie zasmucone buzie. Przytulcie się. Posiedzimy tak razem, mam nadzieję, że oswoicie się z tą nową sytuacją.
Nie chcę, byście czuli się odtrąceni. I dla mnie ta rozmowa nie była prosta.
Siedzieli tak w trójkę pośród zielonych źdźbeł trawy, na które co i rusz spadała jakaś kropla deszczu, której udało się przebić przez iglasto – liściastą pokrywę. Dopiero późnym popołudniem Jacek odezwał się cicho.
- Mamo, a to będzie braciszek czy siostrzyczka? I jak już urodzisz to dziecko, będziemy mogli się z nim bawić? Opowiadać o naszych przygodach? Zapoznać z boberkiem?
- Jeszcze nie wiem synku. Okaże się dopiero przy porodzie. A odnośnie reszty Twoich pytań to oczywiście, że tak. – Matylda odpowiedziała praktycznie bez zastanowienia.
– Byłoby wspaniale, gdybyście tak postępowali. Mielibyśmy ze sobą wtedy w miarę stały kontakt i wiedziałabym, co się u was dzieje. Kocham was bardzo mocno.
Łoszaki lekko uśmiechnęły się po raz pierwszy, od kiedy klempa oznajmiła im te wszystkie wieści. Wtulone w jej futro niedługo potem zasnęły. Śniło im się, jak to będzie w powiększonej rodzinie.
Anna Wabik
foto: Paweł Świątkiewicz