<<< wstecz .::.
Dolistowskie fascynacje
Moje odkrywanie Biebrzy jest jak podróż bez końca, początek też był - ten nieuświadamiany to lata reporterskiej pracy i świadomy w nieświadomości zauroczenia. Takie same wielopiętrowe chmury, taki sam błękit i nawet wiatr łagodny jest taki sam. Pewnie wieczorem spadnie lekki deszczyk, też taki sam - gdy zakrwawiło się i zapąsowiało z zawstydzenia słońce zachodzące nad horyzontem mokradeł.
Pragnienie, przytulić Światło - pierwszy raz, w pieszczocie zachodu. Wiosna Czarodziejka wzbraniała się, zaskoczona szumem wiatru pożądliwego. Drewniany most, jak wysoka platforma widokowa i zieleń i czerwienie i ucisk w skroniach - dzieje się, dzieje coś niesamowitego. Długi spacer przez wieś z życzliwymi ludźmi, w zamyśleniach i rozgadaniu o boćkach na dachu.
- Dzień dobry panie redaktorze. Piękny dzień dziś mamy - witali uśmiechnięci Dolistowianie w upalne południe.
- Dobry, najlepszy - odpowiadałem znajomym - nieznajomym w drodze do kościółka, którego gontem kryty dach i oranż ścian kładzie się architektoniczną bryłą owalu w Biebrzy.
Stareńkie chaty z malwami w ogródkach, okiennice, okapy i narożniki w kwietnym ażurze, kamienne chlewiki i drewniane spichlerzyki - i coś, czego nie widuje się poza Podlasiem, ziemne piwnice w podwórkach. Zieleń, zmasowana w kępach liści chrzanu, pokrzywach i olszynie na brzegu rzeki.
W końcu wsi mój z Wiosną spacer zatrzymała siwa chata z początku XX wieku. Cudna w ślimacznych balustradach na ganku, w okienkach grających tęczą i żółtymi piwoniami.
- Czy ten dom można kupić? - zagadnąłem zagadanych mężczyzn z ławeczki przy drodze.
- Ten, nie, bo coś tam rodzinnie jest niedogadane. Ale są tu jeszcze inne ładne posesje - odparł lekko trącony jegomość. Hmmm, i tak nie kupię, bom nie taki bogaty. Ale pytać nie zawadzi.
To było jednak jak zapowiedź marzeń, takich do spełnienia - być może. Ano marzy mi się dziś zielony pałacyk, nieduży, ot dla dwojga i życzliwych gości - to też może się ziścić.
I jeszcze młyn, prawdziwy holender, bezskrzydły ukarany onegdaj przez komuszych decydentów za chęć do latania. Piękny w goncie bukowym od więźby po fundament.
Rodzina młynarzy od trzech pokoleń miele jeszcze zboże na mąkę, zaś młynarki pieką prawdziwy chleb, kwaskowity, pachnący z chrupiącą skórką w chrzanowym liściu. Nestor rodu jest Sybirakiem, cudem uszedł z życiem z tej katorgi.
- Głód, taki wszechogarniający i kult do chleba. To moje wspomnienia i wykładnia życia - zamyślił się kiedyś w rozmowie z reporterem. I jeszcze Staś, wiejski oryginał z domku przy drodze w bagna. Ruina to prawie w cieniu wielkiego orzecha włoskiego, wrośnięty w pokrzywy.
Człowiek też zrujnowany, ale wesoły i dowcipny, jak rzadko kto. Obraz niespotykanej barwności i nastroju ze symbolami Drogi Krzyżowej Stachu oddał mi za kilka dyszek.
- Tylko korniki go pokąsały, więc nie taki on cudny - żartował, oprowadzając po chałupce.
Późna kolacja ze szczupakiem i płotkami usmażonymi na chrupko i tylko z solą, swojskie masełko, zapach domu. W Dolistowie jest moc takich domów, gdzie przyjmą, ugoszczą, przenocują - ludzie. Jeden czerwcowy dzień, niepowtarzalny pomimo powrotów. Trwa w obrazach pamięci, będzie zawsze.
Dolistowo. Ta długa na 5 km wieś, stała się dla mnie miejscem magicznym, prologiem mojej intymnej opowieści i zmieniła charakter opisywania urokliwości Biebrzy. Aż za dużo jej bywało w prasowych relacjach, reportażach.
- Znów Biebrza! Napisz coś innego, coś dla ludzi. Coś krwistego najlepiej, jakiś dramat ludzki opisz - wściekali się sekretarze redakcji.
- To pan? Tak chciałem pan poznać! Niesamowite jest to, co pisze pan o Biebrzy, to ma swój czar i klimat - zagadnął mnie nieznajomy mieszkaniec Knyszyna, królewskiego miasta Zygmunta Augusta.
- Pisz, bez względu na opinie złaknionych sensacji czytelników i wbrew szefom. To jest piękne, ty wypiękniałeś - dopingowała pierwsza czytelniczka biebrzańskich nastrojów.
Pięknie, cudnie, miło, wbrew - tak zostało i nawet pomimo pożegnania się z redakcją. Ale jestem wolny i dane jest mi opisywać moją miłość Biebrzę tak, jak chcę i lubię. I owe Dolistowo.
To wieś w gminie Jaświły, w powiecie monieckim, na samej jego granicy i w samym sercu Biebrzańskiego Parku Narodowego. Nie każdy ją zauważy z Carskiej Szosy, bo leży ok. kilometr od tego szlaku.
Warto zjechać po drodze z Suchowoli do Osowca, trzeba - to jeszcze nieodkryta przez masowych turystów miejscowość z urokliwą plażą i ryneczkiem, którego urodziwą ścianą jest 500-letni kościół pw. Świętego Wawrzyńca i plebania z okresu międzywojennego. To, co najpiękniejsze jest zaś za mostem.
- Jak tu cudnie... - takie westchnienia są słyszane na moście najczęściej. Bo stąd rozpoczyna się czarowny szlak piaszczystą drogą. Ta zaś skręca i nawraca tak samo jak meandrująca rzeka.
Trasa jedyna, prosta i nieuciążliwa - przez największe połacie bagien, trzcinowiska, szuwary, łoziny. Nic i nikt nie przeszkodzi w podziwianiu, czasem tylko wędkarz pozdrowi cichym dzień dobry.
Bo Biebrza to także najrybniejsza z polskich rzek. I ptasi raj..., ale to trzeba usłyszeć, rozgęgolenia, poświstów, kwakania i porannego z wieczornym rozgwaru nie opisze nic innego, tylko zmysł słuchu. Pod Dolistowem Biebrza jest już szeroka i spławna, nurt nabiera siły i prędkości.
Gościnę też łatwo znaleźć w kilkunastu gospodarstwach agroturystycznych. W ofercie jest wszystko, kajaki, canoe, rowery, przejażdżki dorożką, a nawet tratwę można wziąć na tydzień i spłynąć leniwie od Lipska do Goniądza - nie przejmując się cywilizacją, której nie znajdziesz tu wcale.
Zaprawieni amatorzy ekstremalnych wypraw też znajdą pokłady adrenaliny tak głębokie, jak przepastne pokłady torfu i rozbujanego kożucha zarośli na jeziorze błota.
To już koniecznie z przewodnikiem i to najlepiej miejscowym, oni znają jedyne przejścia przez błota po kolana, po pas, po szyję, po...
- Ano poszli ze mną tacy "ekstremiści". Butni byli, bo Amazonię zaliczyli... na wycieczce. Nakazałem, aby szli krok w krok za mną i ani kroku w bok. Wyśmieli mnie, oni są przecież odporni i radzą sobie dobrze jak Rambo. I jeden z nich chciał pobujać się na kożucha dwa kroki obok mojej niewidocznej ścieżki.
Po sekundzie już zapadł się po pachy w błocie, topił się i miał już przerażającą śmierć w oczach. Wszyscy rzucili się na pomoc, ale tu nie w ilości ratowników siła. Wszyscy? Wszyscy to mogą przepaść tak samo bez wieści, bo ta breja nie wchłania na zawsze.
Odpędziłem towarzystwo, podałem mocnego kija i nakazałem spokojne wyczołganie się z matni. Tylko tak, bo gwałtowne ruchy pogrążają bardziej, głębiej.
Facet wypełznął i nikt już do końca drogi w Czerwone Bagno nie śmiał żartować, ani szukać dodatkowych wrażeń. Szli potulnie stawiając stopy dokładnie tam, gdzie ja. A ja nauczyłem jeszcze jedną grupę poszukiwaczy przygód pokory dla dzikiej Biebrzy.
Bo ona jest tak samo piękna, jak i zaborcza - skusi, omami, zapanuje nad ciałem i umysłem, nie odda, nie podzieli się zakochaną w niej istotą z nikim - snuje swoją opowieść przy wieczornym ognisku jeden z dolistowskich przewodników.
Tak, to był jeden dzień. Taki sam jak dziś... Wiosna też jest, czekam na nią spoglądając w okno jak w ramy obrazu wspomnień, dziś jest jeszcze w innych stronach po zimnej niedzieli, sobocie i piątku. To nie była dobra pora na eskapadę, a samotnych nie lubię. Wiosna ciepła ma być jeszcze kilka dni, a potem zmieni się w Lato... Zakochałem się, tak bez pamięci w Biebrzy i boginiach czterech pór roku - beznadziejny to przypadek... szczęśliwy.
Kazimierz Radzajewski 1955-2011)
(Tekst udostępniony przez Rodzinę, po śmierci Autora).