Melania Burzyńska
"Szara przędza"

Część 11.
Okupacja.

Do mojej młodszej siostry zaczął chodzić chłopiec z naszej wsi. Był starszy od niej z dwanaście lat, był chrzestnym synem naszego ojca - bardzo przystojny i posiadający jednoroczną szkołę rolniczą.
Ojciec, widząc że ja się za mąż nie wydaję przyjął tego chłopca za zięcia w 19. (?) Ślub odbył się skromnie, bez udziału muzyki - było tylko skromne przyjęcie. (Naród cierpi, a tu huczne wesele?) Solidaryzowaliśmy z cierpiącymi Polakami. W tym właśnie dniu Niemcy zabrali nam dwuletniego ogierka.
Teraz już nie będę jedyna dziedziczką "półtoraka". Mogę nawet iść z domu "na stronę", jak u nas mówiono.
Lecz ja nie mam za kogo. Kandydatowi na męża stawiam wysokie wymagania, szczególnie, jeżeli chodzi o sylwetkę duchową i poziom inteligencji. Sama zaś mogę ofiarować coraz mniej: mniejszą część gospodarstwa, a za to więcej lat. Do tego nikogo nie kocham. (natomiast kocham tego, co zapewniając o swojej wierności - ożenił się z inną.)
Dręczy mnie zapadka, dlaczego tak się stało? Siostrze rodzi się córka. Po dwu latach syn.
A tu już docierają sygnały o cofaniu się Niemców. Zwycięska Armia Radziecka goni ich ze wschodu, alianci atakują z zachodu. Pęka oś Rzym - Berlin; Niemcy łagodnieją nawet w obozach zagłady. Asekurują ich na wszelki wypadek, choć jeszcze wierzą w swoją "gwiazdę" - Hitlera.

Front - wyzwolenie.

"Droga Odrodzenia"

Szliśmy do ciebie Polsko poprzez ból wygnania,
poprzez trud konspiracji, przez obozów druty;
poprzez zdrady przyjaciół i wrogów kłamania,
poprzez bitewne klęski i przez zwycięstw trudy.
Jedną modlitwą zdolni my się modlić:
Polsko! Lepiej nam zginąć, niżeli się spalić!

Droga ciężka! Przez wyrwy i lejów wyboje,
przez żołnierskie, po polach rozsiane mogiły;
z wystrzelonym już z lufy ostatnim nabojem,
krwawym śladem szlak drogi za nami znaczyły.
Ciężka droga, lecz pieśnią witana radości,
bo wiodła do ojczyzny i do bram wolności.

Ręce dzierżą karabin - ten stalową kulę,
zygzakiem strzału jutra historię napisze,
gdzie nie będzie już wojny, pożogi ni bólu,
gdzie wróg już nie wywiesi zwycięskich afiszy.
Jutro... Radosne Jutro dziś się we krwi pławi:
Dziś musi zabić Wczoraj, aby Jutro zbawić.

Ziemia zryta pocisków gęstymi salwami:
niebo zorane echem partyzanckiej pieśni;
kroki znaczone licznej czerwieni plamami,
które czas zaskorupią lub pokrywa pleśnią.
A w oczach, przez krew i łzy do głębi przeżartych,
świecą jednak iskierki nadziei upartych.

Serce płynące buntem, a głowa ranami;
strudzone ciało dźwiga tylko wola ducha.
Ziemia płonąca wiosek i miast pochodniami
rwie pęta kajdan, zrzuca okowy łańcucha...
w lipcowym słońca blasku, z martwych złotego cienia,
wstał nam słoneczny on dzień: Święto Odrodzenia!

Pierwszą "jaskółką" zwiastującą zbliżający się front b przejazd Niemców - Ukraińców przez naszą wieś, ewakuowanych przez Niemców do Prus Wschodnich.
Objęli naszą wieś, bo było to wszystko głodne, a człowiek nie miał sumienia odmówić, szczególnie małym dzieciom.
Jeden z tych Niemców wpadł sam do naszej komórki - spiżarki i zaczął krajać połeć słoniny. Ojciec go tam zastał. Zdzielił go pięścią i powiedział: - nie dam, bo sam bierzesz - gdybyś przyszedł prosić, dałbym więcej. Wtedy ten zaczął prosić, że ma małe dzieci i ojciec ma oddal to, co on odkroił.
Drugim wydarzeniem poprzedzającym front było zbombardowanie przez samoloty radzieckie całej okolicy.
Przyczyną było wyśledzenie ognia gdzieś w olszynach. To kaleki "Józio" pędził samogon, którym potem handlował. A cały czas okupacji niemieckiej nie wolno było palić światła. Okna wieczorem musiały być zasłonięte światłoszczelnie.
Samoloty więc wyśledziwszy ten ogień musiały wnioskować (piloci, nie samoloty), że musi to być jakiś ważny punkt strategiczny Niemców, skoro pali się ogień. I nuże sypać bombami! Była to najgorsza noc dla mnie z całej wojny. Bo choć na naszą wieś nie spadła ani jedna bomba, lecz uczucie niepewności, co może być dalej, stawiało włosy na głowie. Wstrząsy i detonacje były takie, że drzwi się same otwierały i lampa gasła, którą siostra paliła w nocy, mając dwutygodniowe dziecko.

Szwagier nam nie pozwolił wychodzić z domu, bo było widno od rakiet, jak w dzień, by nie dostrzeżono z samolotów jakiegoś ruchu we wsi.
Skończyło się u nas na strachu, ale gdzie indziej nie było tak dobrze. Parę osób w okolicy zostało zabitych i wzniecił się jeden pożar we wsi, oddalonej od nas o sześć kilometrów. Właściwie to był on na kolonii.
W jakiś tydzień po tym bombardowaniu cała wschodnia strona widnokręgu zaczęła świecić w nocy łunami , w dzień zasnuta była dymem, od wybuchających co chwila w nowym miejscu pożarów. Ludzie kosili żyto, bo sierpy zostały zastąpione kosami; było ciężej zbierać, lecz robota szła szybciej! Myśmy zwieźli już koniczynę i siano. Leżało w stodole pięć fur ślicznej koniczyny i jeszcze więcej siana na wszystkich rusztach. Ludzie nie wiedzieli co mają robić? Zdejmować żyto, czy przechować coś niecoś z łachów i żywności przed ewentualnymi skutkami frontu czy rabunków.
Już trzecia linia frontu niemieckiego zatrzymała się w naszej wsi. Jeden Niemiec zobaczywszy u nas pszczoły, przyszedł kupić miodu. Umiał po polsku mówić i to nawet poprawnie. Zapytany skąd umie, odpowiedział, że studiował w Krakowie. Poradził on ojcu, by jakie mamy tłuste albo w ogóle zbędne świnie i jałownik - pobić i mięso przechować. Bo - mówił - my, trzecia linia, wam szkody nie zrobimy ale jak przyjdzie pierwsza linia, nie łudźcie się, że coś zostawią. W ogóle radził przygotować się przez pochowanie bezpiecznie wszystkiego, co się da.
Toteż ojciec odwołał żniwa i zaczął od pobicia zbędnych sztuk inwentarza. Gdy mięso parę dni wysłoniało, zakopał je w beczce w stodole. To samo zrobiliśmy z lepszą pościelą; (było lato, więc pierzyny były niepotrzebne). To samo zrobiliśmy i z wyprawnymi skrzyniami oraz lepszą odzieżą. Wynieśliśmy tylko jedno łóżko - nie więcej, wychodząc z założenia, że gdy spali się dom, nie będzie i tak gdzie "mebli" postawić. Tych mebli nie było dużo: szafa kredensowo - bieliźniana, łóżko żelazne siostry i moje (te z wypadającą zasuwą) szlaban, szafka kuchenna i dwa, mocno sfatygowane stoły. Ław i krzeseł już nie liczę.
W śpichrzu było jeszcze dużo rzepaku i innych zbóż po trochu. Ojciec zsypał je do skrzyń po ramkach i wstawił do piwnicy. Wyniósł też z niego piękne, nowe szleje, poradne "kluczówki", umieszczając jej w piwnicy. My baby zaś resztę łachów i niemal wszystkie produkty żywnościowe. Upiekliśmy chleb. Tak przygotowani, czekaliśmy na dalszy bieg wydatków.

Jeszcze na długo przed frontem Niemcy popalili kilkanaście wsi za rzeką Biebrzą, od nas na północ. Rzekomo za dawanie schronienia partyzantom. Teraz płoną wsie lecz już (mamy takie przekonanie) od działań wojennych.
Jakoż jednego dnia płonęła Suchowola, a już na drugi Niemcy weszli do nas pierwszą linią. Zaciągnęli przez ulicę po ziemi linię telefoniczną. Na szczęście nie postawili we wsi artylerii. To miało lokum w Mikicinie, na terenie dzisiejszego PGR pod lasem. Inne dzieła stały w lesie "Miedzygóry", od nas dwa kilometry, a inne w chwoinie moniuszkowskiej. Dalej wytłumaczę, czemu tak wiem o obsadzie artyleryjskiej Niemców. Gdy nas już Niemcy wypędzą ze wsi, z naszego pola doskonale będzie widać skąd lecą ich ogniste "kwiaty". Szczególnie widać to w nocy.
Już radzieckie pociski lecą na owe "Międzygóry". Ludność z Brzozowej i Bobrówki chroni się w naszej - jeszcze względnie spokojnej wsi. Lecz tylko młodzież, którą Niemcy wyłapują i pędzą przed frontem. Starsi i dzieci siedzą na pewno tak jak my: po jamach i piwnicach. Obie wioski już płoną...
Zebraliśmy się wszyscy z sąsiedztwa do piwnicy naszego sąsiada naprzeciwko. Była duża i sucha. Ojciec przynosi dla wszystkich wiadro miodu do dyspozycji. Chleb każdy jakoś ma swój. Mleko dzieciom baby ukradkiem przenoszą, dojąc krowy ukryte w zbożu, pasione na trawie tylko w nocy. Jednak coraz to innym Niemcy zabierają dobytek, wynajdując te schowane; wozy i uprząż. U nas Niemcy zabijają i zabierają dwie maciory i dwadzieścia owiec z pastwiska.
Konie i krowy są ukryte w zbożu na kolonii. Pamiętam był to czwartek - tydzień już siedzieliśmy w piwnicy. Mama czasem gotowałam nam jeść w domu. Ja labidziłam, że taki piękny, żniwny czas, a tu człowiek mierzwieje w tej piwnicy. Siostra na to: - Siedź i Boga chwal, że siedzisz w piwnicy, a pociski padają daleko, bo będzie tak, że pociski będą padać na nas, a my będziemy siedzieć w szczerym polu. Była złym prorokiem.

Właśnie w ten czwartek postanowiłam przeprać trochę bielizny, bo się tego kupa nazbierało. Mało wiele ja tego przeprałam, a tu jak nie zadrży dom w posadach. Taka detonacja, że aż tynk się posypał. Złapałam miednicę z bielizną i wybiegłam na dwór. To Niemcy wysadzali wiatrak; stał w prostej linii od nas, tuż za opłotkami wioski czyli od nas jakieś dwieście metrów. Został po nim słup ognia i dymu. Rozwiesiłam bieliznę i wio! - do piwnicy. Jeszcze komentujemy zaszłe wydarzenia, a tu Niemcy chodzą z sołtysem po wiosce i każą wszystkim opuścić wieś. Kierunek: na zachód, przed ich frontem.
Każdy łapał co miał i uciekał gdzie się da, byle nie z Niemcami. Myśmy zabrawszy dzieci i cztery małe prosięta uszliśmy na swoją kolonię, która była od wsi niecały kilometr w północną stronę.
Były tam jamy po ziemniakach i one miały być naszym dalszym schronieniem. Starsza siostra mieszkała niedaleko: jej malutka wieś (ośmiu gospodarzy) była od naszej kolonii tylko paręset metrów. Tam tez ukradkiem szłyśmy z dziećmi zjeść gorący obiad. Jednak nie zawsze było nam to dane.
Raz, tylkośmy doń posiadali - jada Niemcy samochodem. Był razem z nami i brat szwagra z innej wsi. Ten wyskoczył na ulicę - w poprzek drogi Niemców i przeskoczył sztachety do sadu - buchną w maliny. Niemcy wyskoczyli z samochodu i z wyciągniętymi pistoletami zaglądali w rosnące pokrzywy. Nic nie zobaczywszy - odjechali.
Miał on szczęście, że było ich niewielu, temu chyba bali się zapuścić w zarośla - bali się zasadzki.
My w chacie struchlałe patrzyłyśmy przez okno na tę scenę. Potem wszyscy "pochwaliliśmy" mocno taki sposób ucieczki przed Niemcami. Przecież po stronie domu tez były zarośla i niedaleko duża olszyna, z lasem pokrzyw za podszycie. Ten szwagrowy brat będzie odtąd ciągle pętać się przy nas.

Pewnego wieczoru jak zwykle, podoiwszy krowy na kolonii, przyszłam do siostry z mlekiem. Była tam najmłodsza z dziećmi i zamierzałam tam nocować. W jamach przecież było tak straszliwie ciasno, a tu takie maleństwa: dwa i pół roczne i dwutygodniowe.
Wchodzę na podwórko i dziwię się poroztwieranym wszystkim drzwiom i absolutnej ciszy. Kury chodzą po chacie, ba, po kominie - nie ma nikogo. We mnie jakby grom trzasnął! - Niemcy wygarnęli wszystkich ze wsi i pognali przed frontem, a wieś spalą, tak jak i naszą.
Bo tu trzeba wrócić do tego wieczoru, kiedy nam kazano opuścić wioskę. Gdyśmy zaszli na kolonię, przyszły do nas kobiety, których ziemia sąsiadowa z naszą. Z tego miejsca, gdzie były nasze jamy widać było doskonale całą okolicę z wyjątkiem zachodu, gdzie były wzgórza. Siedzimy, komentując zaszłe wypadki.
Aż tu nagle nad naszą wsią ukazuje się luna. Niemcy zapalili wieś, poczynając od domu sołtysa. I tak chodzili po kolei z zapaloną żagwią - było ich dwóch, co w świetle ognia było widać doskonale - przecież nikt więcej we wsi nie został. A myśmy na to patrzeli bezradnie...
Tego wieczora spalili pół wsi od południowej strony.
Na drugi dzień, już w dzień taki sam los spotkał północną stronę wsi. Zostało na samym środku trochę najstarszych chałup, w tym jeden dom murowany. Między innymi stoi jeszcze nasza cała zagroda.
Jednego ranka wyprowadził ojciec - jeszcze było szaro - konie na łąkę aby sobie pojadły. I jego, i konie zagarnęli Niemcy.
Na trzeci dzień przed południem, gdy i szwagier młodszy był w jamach (a przecież mężczyźni się ukrywali) patrzymy... o zgrozo! - prosto naszą drogą jedzie niemiecka taksówka. Uciekać było za późno. Siedzimy zdrętwiali z trwogi - z taksówki wyłazi nasz ojciec i znany nam pan, szwagra kolega, wzięty przez Niemców za tłumacza. Puścili ojca za opłatą: wiadro miodu i 400 marek. Pojechali sobie i już więcej niemiecka noga na naszej kolonii nie postała. Inni mieli gorzej: piwnice czy jamy przy olszynach były ciągle nawiedzane przez Niemców.
Była u nas jedna Sowietka, co wyszła za mąż za chłopa ze wsi...
cdn...

PRZECZYTAJ: Część 1 | | Część 2 | Część 3 | Część 4 | Część 5 | Część 6 | Część 7 | Część 8 | Część 9

wstecz