Melania Burzyńska
"Szara przędza" Część 10. Okupacja. Gdyby Niemcy wypędzili nas z kościoła na cmentarz, przykościelny, kazali oddzielić się kobietom od mężczyzn i z tych dwóch grup wybierali młodych. Mężczyzn młodych było tylko kilku - reszta uciekła przed sumą. Kobiet trochę więcej. kazano pannom wystąpić z gromady. Niektóre pobrały od starszych dzieci na ręce by uchodzić za mężatki. I wówczas błysnęła mi myśl, by założyć na głowę moje chuścidło. Nasunęłam ją na oczy i śmiało zostałam z kobietami. Chustka postarzała mnie o dwadzieścia lat. I tak mnie puszczono z kobietami do domu. Byłam furą z sąsiadem, który wcześniej wietrzył co się święci i nie poszedł do kościoła. Lecz drżał, co się stanie ze mną. Okazało się potem, że taka sama łapanka była w Kalinówce; tegoż dnia był tam doroczny odpust. Okropne co tam się działo! Dziewczęta i kobiety pozostawiały suknie na drutach kolczastych uciekając. Choć tam Niemcy dużo zagarnęli, mało kogo dowieźli do celu: bractwo pouciekało im po drodze. Nasz "ams" wściekał się potem na taki rozbój i otrzymał od swej władzy zapewnienie, że to się już nie powtórzy. I prawda, łapanek już więcej u nas nie było. Dziwnym trafem, tłumaczem u naszego "amsa" był mój "znajomy". Znajomość ta była taka: W czterdziestym roku, gdy u nas byli jeszcze Sowieci, zachorowałam na zapalenie opon mózgowych. Przewieziono mnie saniami do szpitala w Białymstoku na oddział zakaźny. Leżała ze mną na tej samej sali i jego córka, szesnastoletnia Halina. Oboje rodzice przychodzili ja odwiedzać pod okno szpitala (do środka nie wpuszczano - wyjątkiem był mój ojciec ale jemu miód otwierał wszystkie drzwi) i stąd nasza znajomość. Ich córka wyzdrowiała na zapalenie opon lecz zapadła na gruźlicę i umarła właśnie w Jasionówce. On był z pochodzenia Tatar, jego żona Gruzinka. Długo nie wiedziałam, że są w Jasionówce, aż raz zobaczyłam ich w Jaświłach. Nie mogłam przypomnieć skąd znam te twarze. Jednak mój sąsiad poinformował mnie, że mieli córkę, która była chora na zapalenie opon. Wtedy przypomniałam sobie: Halinka Serwin! Znajomość ta okazała się wielce pożyteczną, bowiem wyszło zarządzenie, że bez przepustki nigdzie nie można było wyjechać, ponad określoną ilość kilometrów (3 - 4). A stało się koniecznym wyjeżdżać do Białegostoku. Naszej sąsiadki brat został aresztowany i osadzony w wiezieniu w Białymstoku. Był on z tej wsi, z której był i mój chłopiec za którego mi ojciec nie pozwolił wyjść za mąż. Był nawet jego bliskim przyjacielem. Znaliśmy się od dawna z racji jego braterstwa z sąsiadką. Przed wojna był on w Warszawie, pracował w fabryce. Przedostał się jakoś przez zieloną granicę z ówczesnego "gubernatorstwa" warszawskiego do rodziny. Aresztowali go za list, napisany do kolegi wywiezionego na roboty do Niemiec. W tym liście radził mu uciekać, a w domu pomogą mu ukryć się jakiś czas w razie poszukiwania. List ten przejął gospodarz, u którego tamten pracował i zaskarżył autora do tutejszych władz. Został aresztowany. W porozumieniu z sąsiadem, szwagrem uwięzionego, postanowiłam spróbować pomóc go wyrwać z więzienia. Dowiedzieli się, że w Białymstoku jest pewna pani, bardzo "wszechmocna" w tych sprawach. Otrzymałam jej adres i nabrawszy "wałówę" pojechaliśmy z sąsiadem furą do Białegostoku. Wówczas jeszcze nie braliśmy przepustki, bo fur nie kontrolowano - przynajmniej nas to ten raz ominęło. Jednak w pociągu było to potrzebne. Raz tędy pojechałam po takową do Jasionówki i wtedy odnowiłam moją znajomość z rodzicami Halinki. Ich starsza córka (jego żony z pierwszego małżeństwa) była w sekretariacie i ona to załatwiła. Potem już nawet nie musiałam jechać osobiście; wysyłałam przez kogoś kartkę i ten ktoś przywoził mi przepustkę. Nawet innym w ten sposób zdobywałam przepustki. Raz zasiedziałam się w tej sprawie w Białymstoku u owej pani - była nią żona polskiego oficera, zaprzyjaźniona z Niemcami. Dużo pomagała ludziom - oczywiście niebezinteresownie. Dzieliła się tym z Niemcami. Termin mojej przepustki skończył się w przeddzień mego wyjazdu z domu. Co robić? Wyskrobuje datę i wstawiam właściwą. Bilet na stacji otrzymało się właśnie za okazaniem przepustki. Bileterki były przeważnie polki i ta nie zwróciła uwagi na przerobioną przepustkę. Jednak w pociągu kontroler Niemiec zażądał okazania nie tylko biletu ale i przepustki. Z drżeniem serca pokazałam. Spojrzał ....... i pod światło! O, jej!] Zabrał mi przepustkę i bilet i krzykną: Raus! Czekał, aż ja zniknę z powrotem w budynku stacyjnym. Co tu robisz? Mogłabym wrócić do mojej "wszechmocnej" i przez nią dostać przepustkę ale to by się przeciągnęło i w domu byłby niepokój. Stoję na stacji i chwila namysłu: mam w kieszeni jeszcze starszą przepustkę z poprzedniej bytności i tylko 5 marek pieniędzy. Bo zapomniałam dodać, że Niemiec kazał mi i karę zapłacić "draj mark". Zostało mi więc tylko te pięć marek - właśnie cena biletu. Szybko podchodzę do kasy, daję starą przepustkę i proszę bilet. Dech zatrzymany..... dostałam! Nauczona doświadczeniem - że byłam poprzednio w pilotce a mam znów dużą chustkę, kładę tą chustę na głowę i wio na peron, na los szczęścia! Nawet trafiłam do tego samego przedziału co uprzednio. Ci co tam wtedy byli zaśmiewali się z mojego fortelu, a ja stwierdziłam, że o ile pociąg w czasie kontroli był pusty, to po niej było w nim mrowisko. Spekulanci czekali aż kontrol przejdzie i wtedy leźli w pociąg. Bileterka za parę marek "lewych' zawsze dawała bilet. A ja o tym nie wiedziałam. Za inną moja bytnością w Białymstoku prowadzono skutą rodzinę z sąsiedniej od nas wsi. Wzięto ich za przechowywanie cyganów. Tych cyganów też razem skutych gnano. Oni wszyscy już nie wrócili. Gdzieś ich uśmiercono. Była raz jeszcze i taka przygoda. Wysłała mnie owa pani "wszechmocna" do swojej krawcowej, by jej coś tam przynieść. Było to niedaleko lecz ja nie wiedziałam drogi. A był u niej w tym czasie jeden Niemiec z władzy. Ona mówi: - O, pan idzie w tym kierunku, to niech pan zaprowadzi ją do panny lodzi. (imię nie wiem czy takie było). A ten Niemiec był pijany i miał ze sobą tłumaczkę. Tenże tłumacz był Żydem i jego twarz była mi czegoś znajoma. Wypytywał mnie skąd ja jestem, a gdy mu powiedziałam, zawołał: - o, ja znam, ja te strony, dobrze znam! Okazało się, że to był Jankiel, zwany przez wszystkich z polska Jankiem, stały odbiorca wojskowych miodów. I Niemczysko przez niego nuże umawiać się ze mną na wieczór. Sam mówił tylko; warszawska 24 na godz. 18 - tą. A ja: gut! gut Idąc wziął mnie pod rękę, a ja w tej chwili wolałam by mnie prowadzili skutą w kajdanach, tak się wstydziłam spojrzeń przechodniów. Na szczęście do krawcowej było niedaleko i ja załatwiwszy polecona mi sprawę, wyje - chciałam szybko do domu, bojąc się spotkania z Niemcami. Jednak mojego aresztanta nie wyciągnęłam. Gdy dowiedział się kto go ma ratować nie pozwolił się ratować. Stanowczo zabronił wszelkich starań. Przysłał mi gryps w ciemnej butelce po kawie. Musiałam zrezygnować. A tyle już kosztowało... Przewieziono go z więzienia w Białymstoku do obozu (nie pamiętam gdzie, w każdym razie na terenie Niemiec) i tam na szczęście doczekał się wyzwolenia. Znalazł się u nas niestety jeden "pies" niemiecki, co zaczął donosić do Niemców pewne rzeczy o karnych sprawach w naszej wsi. Stąd przyjechali raz i przebierali drzewo tym, co chcieli nowe domy budować, mając walące chaty. Tu zabrano konia (u nas) tam świniaka tłustego (bić nie było wolno). Lecz nosił wilk razy kilka... i jego Niemcy zamknęli, bo znaleźli po jakimś czasie i u niego drzewo. Zamknęli go w obozie karnym w Knyszynie, bo tam taki był. Nie był on z rodzaju obozów zagłady ale taki na lżejszych przestępców nie politycznych. I o dziwo! Jego jednego tam zabili! Może i były inne wypadki ale ja o tym nie wiem. I to była jedna śmiertelna ofiara niemieckiej władzy w naszej wsi. Lecz echa niosły, że nie wszędzie tak dobrze było jak u nas. Masowe łapanki, aresztowania, pogrom Żydów i Cyganów - co chwila coś nowego. Zapomniałam, że podczas mojej jednej bytności u pani "wszechmocnej" odbywało się akurat w białostockim getcie powstanie zbrojne. Żydzi zdesperowani stawiali zbrojny opór. Do mojej pani tego dnia około dziesiątej godziny wpadła jej znajoma z lamentem: - Pani, ratuj! Niemcy trzęsą mieszkania, szukają Żydów; Żydzi skryli się w lochach - strzelanina! - koniec świata. Tamta odrzekła: - Niech się pani nie boi, póki ja tu jestem, włos wam z głowy nie spadnie. Pomyślałam wtedy: włos może nie spadnie ale ile może głów spadnie z karku? Rezultat powstania żydowskiego wiadomy: przeszedł do historii jako zryw wolnościowy, jako protest przeciwko bestialstwu i podeptaniu godności ludzkiej. Te straszne przeżycia Polaków w więzieniach i obozach odbijały się boleśnie na mojej świadomości. Dostając choroby serca. Leżę całymi miesiącami po silnym pierwszym ataku nerwicy serca. Nie sądziłam ,że wytrzymam. Dźwiganie się z choroby odbywało się mozolnie, przy pomocy leków i własnej woli. Jednak już nigdy ta choroba mnie nie opuści, z małymi lub większymi nasileniami trwa do dziś. Raz nasz amskomisarz zrobił w naszej wsi dożynki. Upodobał sobie naszą wieś, bo była schludna i czysta, a jednocześnie było dużo otwartego miejsca na taka imprezę. Nie było tu symbolicznego składania wieńca, tylko "ams" wygłosił przemówienie, które tłumacz mówił po polsku. Potem były jakieś tam zawody sportowe i zabawa taneczna. Jednak pomimo zachęty "amsa" nikt z naszych nie tańczył prócz jego samego i jego świty. Bo mieli ze sobą i kilka kobiet, między którymi była też i żona "amsa". W ogóle, nie pamiętam, czy za czasów okupacji niemieckiej była u nas choć jedna zabawa? Noszono jak gdyby żałobę narodową. Bo powodów do żałoby było coraz więcej... cdn... PRZECZYTAJ: Część 1 | | Część 2 | Część 3 | Część 4 | Część 5 | Część 6 | Część 7 | Część 8 | Część 9 |