LEGENDY BIEBRZAŃSKIE

Mikołaj Samojlik
  • "BOGINI WIOSNY"

  • "CHRZCINY WE WSI"

  • "CZARNA DAMA"

  • "DIABELSKIE LUSTERKO"

  • "JAK NA WIGILIĘ DZIK
    ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM"

  • "KLĄTWA KOZAKA"

  • "KLĄTWA WRÓŻKI ZAROTY"

  • "LEGENDA O POWSTANIU
    LIPSKA NAD BIEBRZĄ"

  • "LEGENDA O KRÓLU BRZOŚCIE"

  • "PIEKIELNE WROTA"

  • "POBOJNA GÓRA"

  • "SUM ZWANY ŚLEPCEM"

  • "ŚNIEZNA SOWA"

  • "TOPIELICA"

  • "TUNEL ŚMIERCI"

  • "UKRYTY SKARB"

  • "WISIADŁO"

  • CHRZCINY WE WSI

    Niewielka nadbiebrzańska wieś Szuszalewo. Po obu stronach podpartej drogi rozsiadły się chaty. Wśród zagród domostwo Pietrusia. Może trochę większe od innych i z daleka widoczne - po tej wierzbie rosochatej z ogromnym bocianim gniazdem. Co roku na wiosnę przylatywała bociania para, aby tu wychować swoje potomstwo. Czasem w marcu, ale najczęściej w kwietniu gospodarzy witał wesoły klekot boćków. Z ich przylotu cieszyli się wszyscy. Ale najbardziej dzieci. Wybiegały z domu, klaskały w ręce, śmiały im się w oczy. Podniósłszy główki do góry wołały:
    Bocian, bocian długie cyby,
    Weź klomelkę, idź na ryby.
    A przecież wiadomo, że nie tylko ryby są przysmakiem tych wielkich ptaków. Przede wszystkim żaby, jaszczurki, dżdżownice i różne owady, to ich pożywienie. Innym znów razem prosiły:
    Bocian, bocian kiszka,
    Przynieś nam braciszka!
    Wtedy ojciec wpadał w straszliwy gniew. Szukał dziażki. Próbował nawet zdejmować pas z brzucha. Bał się tylko, że spadną spodnie. Babka natomiast odpasywała fartuch i trokami machała w stronę wnucząt. Skąd u nich zacietrzewienia?
    Po 34 dniach w gnieździe wykluwały się małe bocianięta. Dzieci tylko na to czekały i koniecznie chciały pisklęta policzyć. Czasem było ich czworo albo pięcioro. Najczęściej dwoje. Po dwóch miesiącach młode opuszczały gniazdo i razem z rodzicami leciały na bagienne, nadbiebrzańskie łąki po smakowite żaby.
    Rodzina Pietrusia nie wyobrażała sobie życia bez bocianów. W dodatku były to bardzo pracowite. Co roku przynosiły dziecko. Stąd wypływało to zdenerwowanie dorosłych. Patrzyła na to świerka Weronki i pod nosem burczała:
    - Boże, mój Boże! Najświętsa Panienko! Ludzie na stronachzyjo i wbijajo się w majątki. A nase tylko w dzieci!
    I chociaż nad życie kochała te pyzate buziulki, to ciągle myślała, jak je wyżywić i trzewików nakupić. Koszulki szyła sama z lnianego płótna, albo i z pacześniny.
    Spodnie i paltka nosił jeden po drugim. Nawet kopańki nie trzeba było wynosić do świeronka. Miała swoje stałe miejsce na ławie przy piecu i w niej Weronika kąpała swoje kolejne pociechy.
    Gdy w odwiedki przychodziła druga babcia, starała się udobruchać swachnę. Na dowód swoich racji mówiła:
    - Dzieci to Boża rosa. Kogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy! Ale świekra obstawała przy swoim i do synowej miała okrutny żal, że z bocianami tak często gada.