LEGENDY BIEBRZAŃSKIE

Mikołaj Samojlik
  • "BOGINI WIOSNY"

  • "CHRZCINY WE WSI"

  • "CZARNA DAMA"

  • "DIABELSKIE LUSTERKO"

  • "JAK NA WIGILIĘ DZIK
    ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM"

  • "KLĄTWA KOZAKA"

  • "KLĄTWA WRÓŻKI ZAROTY"

  • "LEGENDA O POWSTANIU
    LIPSKA NAD BIEBRZĄ"

  • "LEGENDA O KRÓLU BRZOŚCIE"

  • "PIEKIELNE WROTA"

  • "POBOJNA GÓRA"

  • "SUM ZWANY ŚLEPCEM"

  • "ŚNIEZNA SOWA"

  • "TOPIELICA"

  • "TUNEL ŚMIERCI"

  • "UKRYTY SKARB"

  • "WISIADŁO"

  • DIABELSKIE LUSTERKO

    Środkowa Biebrza ma swoisty urok. Centralnym jej punktem jest Pobojna Góra, za którą rośnie Puszcza Jamińska - kraina miodu, trochę dalej w dół Biebrzy, zaczyna się linia Piekielnych Wrót, zaś patrząc w górę rzeki, zobaczymy chałupy przysiółka Dwugły.
    Tu dawniej stały magazyny zbożowe, stąd tratwy ze zbożem i drzewem płynęły do Warszawy, Gdańska, a nawet za granicę. Stała tu też karczma, do której tłumnie schodzili się okoliczni chłopi aby popić i pogwarzyć o różnych sprawach. Stałym jej bywalcem był niejaki Świder ze wsi Ostrówek. I jemu to pewnego razu przydarzyła się niżej opisana przygoda.
    Nasz pan Diabłuś zza Piekielnych Wrót niemało się napracował, aby Świdra przerobić na swoje kopyto, choć na początku uważał, że to miał być najłatwiejszy materiał. Zamówił u najlepszych wyrobników bryczkę, ostrzygł sierść, ogolił się, poucinał rogi, a na głowę włożył stylowy kapelusz z dużym rondem. I przykrywając się szarą peleryną wyjechał stępa na drogę. Na zegarze była północ. W tym czasie wracał z karczmy nasz bohater pod dobrym chmielem. Dziś przehulał nie tylko wszystkie pieniądze za sprzedane żyto, ale nawet oddał w zastaw dla Żyda buty i sam wracał do domu w skarpetkach, przeklinając na głos siebie i cały świat.
    I nagle posłyszał obok siebie głośne:
    - Pyrrrrr!...
    Podniósł przymglony wzrok. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, co zobaczył. Stała przed nim elegancka bryczka, z bardzo eleganckim panem na koźle. Ów jegomość ukłonił mu się nisko, zapraszając uprzejmie do środka. Pan Świder, czując się śmiertelnie zmęczony, oczywiście nie mógł nie skorzystać z tak zachęcającej oferty. Z trudem zgramolił się na siedzenie, i jak tylko powóz ruszył postanowił zaspokoić swoją ciekawość:
    - Szanowny panie, czymż ja zasłużyłem na taką łaskę?
    - O, niczym - rzecze mu stangret śpiewnym głosem. - Dobroczynność jest celem naszego stowarzyszenia. My akceptujemy każdą słabość człowieczą i naprawdę żałujemy, tych, którzy chodzą w skarpetkach i marzną im nogi.
    - Panie Dobry nie rozumiem tego. Przed takim jak ja, to ludzie zamykają domy, żona już połamała trzeci wałek na mnie, a tu słyszę, że istnieje łaska dla kiepskich.
    - Właśnie. I szczególnie dla tych, którzy nie mają zamiaru się poprawić. Naszemu bractwu na takich jednostkach bardzo zależy. My usiłujemy tworzyć nad nimi parasol ochronny.
    - Ojejku, jak zrozumiałem, to ja już jestem zupełnie spisany na straty?
    - Ależ nie. A po co masz się poprawiać? Jesteś urokliwym folklorem na tutejszej ziemi. Każdy człowiek musi mieć godność, nawet ten ostatni. Gdybyś nie pił, to nie miałbyś okazji przejechać się posrebrzanym kołowozem. A jeszcze gdybyś przyłożył łopatą w tyłek Marcie Balbinowej, której bydło tobie dewastuje ogrody, bo nie ma czasu pilnować, gdyż chodzi niby na modły, to nawet zagwarantujemy ci dożywotnią pensję palacza w naszej korporacji smołowniczej.
    - To w czymż rzecz! Już jutro, jak się rozwidni, to dla niej nałożę pięć łopat na tłusty tyłek, to właściwie ja przez nią tak się męczę i muszę pić. I, panie Dobry, pan jest naprawdę za mną?
    - Oczywiście. Tylko proszę ten dokument podpisać. - Pan w cylindrze wyjął papier, pióro gęsie pomoczył w atramencie koloru czerwonego i położył przed Świdrem.
    Tym razem pasażer trochę się stremował, podnosząc oczy na woźnicę, aby dobrze mu się przyjrzeć.
    - A właściwie to kim pan jest i co tu jest zapisane na tym papierze, który mam podpisać.
    - Oczywiście nie ukrywam tego, że jestem mieszkańcem zza Piekielnych Wrót. A podpis twój jest nam potrzebny po to, aby mieć pełne zezwolenie na trwałe przestawienie "klepek" mózgowych w twojej głowie. Bo chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że w przyrodzie musi istnieć równowaga pomiędzy tym, co się buduje i tym, co się rozwala. Inaczej konstrukcja świata - i tak już zwichnięta - może runąć.

    Po tych słowach Świder dokładniej przyjrzał się postaci "Dobrego" jegomościa. Bez większego trudu zauważył na jego czole blizny po rogach, ślady na ciele po zgolonej sierści oraz złożony w ósemeczkę ogon przyczepiony do kieszonki na piersiach. Odruchowo wykrzywiły mu się usta w sylabę "oj", nawet chciał wznieść okrzyk o wsparcie, skierowany do Anioła Gabryjela. Ale że mina woźnicy nie była zbyt zaczepna zaś on, pijaczek, stał się jakby komuś potrzebny, a jeszcze propozycja, że nie musi się wcale poprawiać, była bardzo nęcąca - więc zaczął drążyć sprawę dalej:
    - Znaczy się, że mam okazję z panem tak by powiedzieć... Diabolim?
    - Tego ... nie sprzeczajmy się o szyld. Załóżmy, że tak.
    - Eee... wszystko jest niby w porządku, tylko tego... może niech mi pan odpowie, dlaczego wasz wizerunek został przedstawiony tak odrażająco? Proszę dotknąć moich rąk, one same już drżą na widok "piekielnej" postaci. Nawet dziś, jak widzę, pan sam się maskuje.
    - Właśnie! -
    wykrzyknął woźnica podniecony i zaczął czegoś szukać na siedzeniu. Po chwili otworzył skórzaną dyplomatkę i wyjął z niej okrągłe lustro w miedzianej oprawie, ustawiając w stronę twarzy Świdra.
    - Proszę się przyjrzeć w nim dokładnie. Aby było widniej, to ja zaraz zapalę świecę.
    I teraz Świder zobaczył w lusterku ogromne straszydło z rogami, sierścią i ogonem. Przerażony złapał się za lusterkową ramę, zaglądając na drugą stronę, czy to nie jest jakaś podróba. Nie. Wszystko było w porządku. A postać lusterkowa obracała się dokładnie tak, jak on obracał głową. Teraz wszystko w nim zadrżało. Chciał wyskakiwać z bryczki, ale bał się, że postać z lusterka pociągnie się za nim. A on przecież chce być wolnym człowiekiem!
    - E... tego... - Świder zaczął się znowu jąkać - Przecież nie ja tam jestem, a to pan Dia.. Diaboli.
    - Nie? To jest lusterko twojej duszy. Jestem wzorcem twego chcenia. Po co tam nosisz takie straszydło? Szybko wyrzuć. To nie ja, a tyś je stworzył. I pamiętaj, co jest najgorsze, że uciec od swojej chimery nie ma gdzie, będzie za tobą łaziła wszędzie. Jaki nosisz obraz w sobie, taki jesteś.

    W tym momencie przerażenie Świdra doszło zenitu. Odruchowo chwycił za kijek leżący na kozłach i walnął z całej siły w diabelskie lustro. Gdy szkło rozpadło się na drobniutkie kawałki, to zrobiła się dziwna rzecz. Nasz bohater nagle zobaczył, że siedzi pośród bagiennych mokradeł na kępie, a wokół rosną łozy, turzyca i błyszczy woda.
    Długo nie mógł dojść do siebie. I dopiero po godzinie, jak zaczęło się rozwidniać, ruszył w stronę swojej wsi. Nad nim wstawał przepiękny biebrzański poranek. Czajki kwiliły, tańczyły bataliony, rycyki w duetach zataczały śpiewnie koła. Cała kopuła niebieska aż rozsadzała się od tiurlulukania skowronkowego, nie mogąc pomieścić ich śpiewu. Trzepoczące skrzydełkami ptaszki wisiały, jak na sznureczkach, jak bombki choinkowe i ile miały sił tak radowały się wstającym porankiem. Ich podniebnym szaleństwom nie było końca. Tak chyba wyglądał raj pierwszych ludzi.
    Nasz pan Świder zdjął czapkę i wziął ją do ręki. Nigdy tak lekko nie szło mu się do domu, jak dziś. Nawet zaczęła go poszturchiwać dziwna myśl, że dla tego "pewniaka", który go tak zwodził przez połowę nocy, to mu na złość przestanie pić wódkę!