"BOGINI WIOSNY"
"CHRZCINY WE WSI"
"CZARNA DAMA"
"DIABELSKIE LUSTERKO"
"JAK NA WIGILIĘ DZIK
ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM"
"KLĄTWA KOZAKA"
"KLĄTWA WRÓŻKI ZAROTY"
"LEGENDA O POWSTANIU
LIPSKA NAD BIEBRZĄ"
"LEGENDA O KRÓLU BRZOŚCIE"
"PIEKIELNE WROTA"
"POBOJNA GÓRA"
"SUM ZWANY ŚLEPCEM"
"ŚNIEZNA SOWA"
"TOPIELICA"
"TUNEL ŚMIERCI"
"UKRYTY SKARB"
"WISIADŁO"
|
|
JAK NA WIGILIĘ DZIK ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM
Muzyka Biebrzy. Jest poranna, istnieje w środku dnia. I wieczorem. I noc Biebrza ma swoją. I mgielne poranki są inne od inszych. Kiedy cieżkie konie zaczynają biegać po zagrodzie, tedy ziemia kołysze się, kolebie, jak guma, czujesz jak twoje nogi podrygują, niby na ruchomej podłodze. I pory roku Biebrza ma inne: ma swoją wiosnę, lato, jesień.
I zimę. Szczególnie piękna Biebrza jest zimą. Tedy pola, łąki, kobłąkowe łoziny słodko śpią łoziny słodko śpią pod białą pierzyną, a wokół tylko hula wiatr. To nie ten wiatr z kolorowej jesieni albo wiatr kwitnących sadów i łąk. Tedy wiatru jakby nie ma, tylko coś tam szmyrga w liściach. A na pierwszym miejscu jest zieleń i tony kwitnących pachnideł.
Tak myślał Mikołaj Pająk ze wsi Klimaszewnica, patrząc na zaśnieżone dale. Po obciągnięciu z kolegą flachy jakowity wyszedł do stodoły po siano. Wprawdzie było za wcześnie karmić bydło na noc, ale jakoś nie mógł usiedzieć w domu, zaraz go żona goniła do przedświątecznych porządków, a na podwórku to czuł się prawie królem, mając jeszcze przed oczyma tak romantyczny krajobraz.
I niespodziewanie, gdy ostrym wzrokiem stembował aż pod rzeką "muzykalne" olszynki, łoszynki, łozinki, brzozinki, nagle zobaczył coś ruszającego się. Owy czarny punkt powoli, ale uparcie podążał w stronę wioski. Jego nieomylny wzrok mówił, że to zwierzę, bo na pewno nie człowiek. Ale dlaczego dzikie stworzenie dziś szło drogą ludzką? I do tego jeszcze przed zmierzchem?
Odruchowo chciał biec po flintę. Ale się zatrzymał. Przecież dziś była wigilia, dzień szczególny. Czy zaraz musi rozbić zabijanie? E-e-e-e... trochę pokaszlał wstydliwie i znów zapuścił żurawia na śnieżną groblę, przez niego właściwie udeptaną.
I wkrótce wszystko się wyjasniło. Albo raczej się skomplikowało. Owym ruchomym punktem okazał się być ogromny odyniec. Był już tego pewien. Ale szedł jak człowiek ludzkimi śladami. I szedł do wsi, a nie odwrotnie. Nogi stawiał dostojnie, wolno, trzymając pysk wysoko, jakby w nim cos nosił.
Chę... Pytania te nagle Mikołajowi podnieciły wyobraźnię. Zaczął pocierać powieki, pomoczył śniegiem policzki, czoło, aby ostudzić podnietę alkoholową. Ale w białej dolinie nic się nie zmieniło, oczy powtórnie przekazały ta samą układankę.
A może to chore zwierzę, zakażone wścieklizną - zaczął medytować
- ale to przecież nie lis albo jenot, wiedział z doświadczenia myśliwskiego, że u dzików szalonych chorób nie ma. Nie ma też na wigilię w lesie ludzi, którzy by spłoszyli źwierzę, kierując tu.
A stworzenie szło dalej. Wśród przysadzistych łozin i kółkowych zagród owo dziczysko jakby wyszło pozować do rysunku. Niebo czyste, śnieg w zachodzącym słońcu skrzył się jak perły. Unikalny to był widok, takiego olbrzyma nie widział przez trzydzieści lat. Nagle Mikołaj, w tak bajecznej scenerii, zobaczył wigilię swojej babci: z wołem, osłem, owieczką, nawet dzikiem - kiedy to wszyscy uczestnicy rozmawiali ludzkim językiem. Wydało mu się, że nad tak piękną Biebrzą taki cud jest czymś normalnym, zwyczajnym.
Nawet Mikołaj zaczął nicować swoje uczynki, zaczął się kajać, że na pierwszym miejscu w jego życiu jest wódka i baby. Fe, koniec z rozpustą! Już chciał iść o domu, do żony i przysiąc, że od dziś będzie dobrym, przestanie pić i będzie tylko ja kochał. Może ten odyniec idzie dziś mu to powiedzieć? Bo o czymż mają rozmawiać zwierzęta z ludźmi?
A mówią też, że po śmierci dusze zmarłych przechodzą żyć w zwierzęta. Może to dusza jego ojca idzie na wigilię do swojej posiadłości? Bo skąd taki dzik ma wiedzieć, gdzie jest Pająka dom? Przecież dokładnie widać kierunek chodu zwierzęcia: nie poszedł drogą prostą na wieś, a skręcił w lewo, do jego posesji. Nagle zrobiło mu się gorąco. Boże, co co się tu dzieje!
A ta odległość zwierzęco-człowiecza wciąż się zmniejszała. Już widział wyraźnie ogromniaste zwierzę, które uparcie parło do przodu. Objęło go dreszczem, jakby kto jemu zaczął posypywać grzbiet metalowymi kulkami. Tak naprawdę, to bajkę wigilijna można opowiadać, ale nie daj Boże mieć ją na podwórku!
Nie , nie, nie!- coś w nim jakby wykrzyknęło. Zaraz jego oczy spojrzały w kąt, czy w pobliżu nie stoi jaki bijeczek, bo kto wie, czy to idzie dobra dusza? Ta bestia była naprawdę ogromna! Łeb jak ceber, wagi ze dwieście kilo, kły wisiały jak szable, szczecina długa, wymięta. Mikołaj zaczął biegać truchtem po podwórku.
A może to jaki napad obmyślony przez diabła? Na początku siła nieczysta robi niby wigilijne cacy-cacy, a potem zarechocze na cały głos, porwie człowieka na grzbiet i powiedzie na Czerwone Bagno! Według opowieści starszych ludzie, kiedyś zawsze tak bywało. Stworzenie dzikie i bez duszy ma żyć w lesie, a nie chodzić za człowiekiem. Taką hierarchię ustalił Bóg, a człowiek ma stać na jej straży nawet z ... kołem. Tak, tak!
Ręce jego coraz mocniej zaciskały się na grubym dębowiaku. Już miedzy nim a zwierzakiem była odległość tylko sześciometrowa. Metr kolejny się ucinał... drugi... Już ta sześciometrowa Godzilla prawie zakładała na niego kły... Odpadał kolejny metr...
I...trach!...trach!!... trach!!!- Mikołaj walnął padlisku prosto w łeb, tylko echo poleciało gdzieś aż pod rzekę. Odyniec zamotał się na nogach, najpierw padł na kolana, a potem zaczął walić się na śnieg. I w tym momencie Mikołaj posłyszał głos, lecący skądś z góry:
- Po co ty, Mikołaju, tak krzywdzisz zwierzęta?! - Były to słowa jego ojca, dobrze rozpoznał ten głos, nie miał wątpliwości.
W strachu dębowiak wysuwał mu się z rak, nogi miękły. Oczy utkwił w pysk zwierzęcia czy ten dziwny głos, to nie stamtąd się wydobył? Ale paszcza olbrzymia była dziwnie zwarta, jeszcze na niej czerniała się jakaś obręcz. Od tej to paszczy nie mógł oderwać oczu, jak gwoździami one tam się przybiły. Nie obręcz była na pysku, a podwójny drut z wnyka zawinął mu się na ryju. I był to drut...jego roboty!
Wygłodzone zwierzę dusiło się z zakneblowanym ryjem i szło ostatkiem sił do człowieka, nawet swego winowajcy, aby on go dobił?...Czy uratował?
Tak, to ostatnie pytanie już było krzykiem od ojca.
Dziś wigilia. Mikołajowi poleciały łzy ciurkiem po nieogolonych policzkach, jak woda z rozbitej szklanki. Padł na kolana przed zwierzęciem, a potem na nie położył, szlochając. Ciało dzika było tak wychudzone, że nawet nie dawało odrobiny ciepła.
- Przepraszam, ciebie bracie!...- wyjąkał tylko.
I tylko chyba była najprawdziwsza wigilia rozmowa człowieka ze zwierzęciem. I była to też przepiękna muzyka Biebrzy.
|