"BOGINI WIOSNY"
"CHRZCINY WE WSI"
"CZARNA DAMA"
"DIABELSKIE LUSTERKO"
"JAK NA WIGILIĘ DZIK
ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM"
"KLĄTWA KOZAKA"
"KLĄTWA WRÓŻKI ZAROTY"
"LEGENDA O POWSTANIU
LIPSKA NAD BIEBRZĄ"
"LEGENDA O KRÓLU BRZOŚCIE"
"PIEKIELNE WROTA"
"POBOJNA GÓRA"
"SUM ZWANY ŚLEPCEM"
"ŚNIEZNA SOWA"
"TOPIELICA"
"TUNEL ŚMIERCI"
"UKRYTY SKARB"
"WISIADŁO"
|
|
LEGENDA O POWSTANIU LIPSKA NAD BIEBRZĄ
Starym gościńcem z Krakowa prowadzącym przez Puszczę Pertuńską na daleką Ruś i na Litwę jechał konno podróżny. Widać było, że już daleka drogę. Twarz piękna, ale ciemna, osmagana wiatrem. Ubiór tez poszarzał od słońca i deszczu. Objuczony koń niósł na sobie ładowne torby i strudzonego jeźdźca.
Nad jego głową szumiała prastara puszcza. A w niej różnorodne drzewa: wiekowe wysmukłe sosny, brodate świerki, potężne dęby, twarde rozłożyste jesiony, graby, wiązy, białe brzozy. I mnóstwo miododajnych pachnących lip. Dlatego ostęp na skraju Puszczy Nowodworskiej i Perstuńskiej nazwano Lipsko.
Nieprzebyte gęstwiny kryły w sobie wiele tajemnic i stanowiły bezpieczne mieszkanie dla żubrów, łosi, jeleni, turów, niedźwiedzi, dzików i różnego gatunku pomniejszej zwierzyny. Tym samym szlakiem leciały stada ptaków. Jak każdą wiosnę wracały zza mórz, aby założyć gniazda i wyholować dzieci - młode pokolenie.
Nasz znajomy podróżny chyba takie same marzenia. Czy się spełnią?
Na grubym konarze drzewa siedział orzeł królewski i swoim bystrym okiem spoglądał raz do góry, na swoich mniejszych współbraci, to na dół na jadącego człowieka. Zapewne dziwił się, że ktoś zakłóca mu spokój i wtargnął na jego terytorium. Rano podróżny oglądał taniec tokujących cietrzewi. Ten widok zachwycił go, tak cudownego zjawiska jeszcze w życiu nie oglądał. W puszczy poczuł się szczęśliwy.
Uroczysko Lipsko rozciągało się pomiędzy dwiema rzekami: uroczym Leśnym potokiem zwanym Wołkuszanką i dziką wielką Biebrzą płynącą w bagnistej dolinie. To właśnie na początku szesnastego wieku tutaj rozpoczął się napływ ludności i rozwinęło się osadnictwo. Tym bardziej, że tędy prowadził jedyny puszczański szlak zwany często "Wielką Drogą".
Szukając miejsca na swoje gniazdo podróżny, rozglądał się na wszystkie strony. Pochodził z Mazowsza i dotąd trudnił się wojaczką. Brał udział w różnych wyprawach, różnych bitwach. Z Prusami, z Tatarami, z Turkami. To prawda, że zwiedził pół świata ale i trudu niemało włożył. W ostatniej ciężkiej i krwawej bitwie postanowił:
- Jeżeli żywy wyjdę, broń złożę i zacznę wieść osiadły tryb życia. Tylko mi, Boże pozwól wrócić do swoich, na rodzinne Mazowsze.
Wrócił rozejrzał się. W rozejrzał się. W domu gospodarzył brat z rodziną. Nic tu po nim zaczął zajmować się ciesielką, robić koła, beczki. A jako niespokojnych duch nie mógł usiedzieć na miejscu. Matuś serdecznie cieszyła się z powrotu syna i chciała aby się ustabilizował i żył wśród swoich. A on tymczasem, za uczciwie zarobiony grosz, kupił trochę narzędzi i zapakował je na konia. Posmutniały oczy matki, kiedy zobaczyła go gotowego do drogi. Po twarzy popłynęły łzy. Rozstanie. Myślała, że będzie podporą jej starości, a on wybrał inny los. Jej ukochany Stańko wyruszał w świat szukać szczęścia. Trudne były te ostatnie chwile. Stańko do nóg matczynych upadł, a spracowane ręce do ust przycisnął. On objęła jego głowę i długo nie chciała z rąk wypuścić. Wreszcie nakreśliła na czole znak krzyża świętego i dała swoje matczyne błogosławieństwo:
- Jedź z Bogiem, a gdy ci będzie źle, wracaj!
Jeszcze tylko jakowyś niewielki pakunek pod rękę mu wsunęła. Gdy rozwinął i zobaczył matczyny dar, rozczulił się i ucieszył serdecznie. Był tam obrazek Bożej Matki, obrus przez nią utkany i lniany ręcznik. I na ręczniku i na obrusie matka kiedyś wyszyła zielonymi i żółtymi nićmi mazowieckie dziewanny. Przycisnął do serca ten matczyny jak skarb najdroższy. Próg chaty ucałował, na konia wsiadł i pojechał. Jeszcze się odwrócił i spojrzał. Stała przed progiem i ręką machała na pożegnanie. A on skierował się na północny-wschód, wiedział że tam rosną ogromne lasy.
Rozumował tak:
"W lesie osiądę aby w pobliżu mieć materiał na beczki, na koła, na dom. Tam z głodu nie zginę".
W dodatku ciągnął go ku sobie majestat prastarej puszczy. Zawsze zachwycał go widok drzew w blasku słońca i w deszczu, w cieniu nocy i bieli śniegu. Taką już miał romantyczną duszę.
Z lasu wyjechał na dość wysoki grąd. Za nim bagno i rzeka. Wtedy zdecydował:
- Tu stanie moje domostwo!
Las da budulec, mięso i słodki miód. Rzeka, ryby. A gdy jeszcze na wzniesieniu zobaczył kępę drzew, a wśród nich kwitnące lipy, na których cieniutko brzęczały pszczoły, to znikły wszelkie wątpliwości. Został.
Zbudował szałas, na lipie zawiesił obrazek Matki Bożej i tak zaczął nowe życie. Wkrótce znad Niemna przyszła rodzina jaćwiecka, której przodków dawno temu spod Szurpił wygnali Krzyżacy. Potem kilku Litwinów. Ale najwięcej osadników przyjechało z dalekiej Rusi. Zaludniło się wzgórze pomiędzy leśnym ostępem Lipsko a Biebrzą. I wtedy oczywistym stało się że osada nazwie się: Lipsk nad Biebrza. I co najciekawsze: chociaż osadnicy mówili różnymi językami, to stanowili jedno. Pomagali sobie w trudnym życiu pionierskim.
Po pewnym czasie Mazur Stańko upatrzył sobie Nastkę - córkę Waśki Gawryluka, co z Rusi tu przybył. Młodzi przylgnęli do siebie. I nieraz widziano ich, jak siedział na ogromnym głazie pod lipą.
Stańko nigdy nie odpoczywał. A teraz jeszcze bardziej zakasał rękawy. I wkrótce wśród zieloności drzew zabłyszczały sosnowe ściany domu. Gdy przyszły jesienne szarugi, dom był gotowy. Wtedy zasłał stół matczynym obrusem, w kącie izby zawiesił trójkątną półkę, rozwiesił na niej ręcznik z dziewannami i postawił obraz Matki Boskiej. Właśnie przez okno padały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Obraz lśnił, a świeże sosnowe utkane mchem, zaświeciły złotem.
Jakaś jasność nieziemska oblała całą chałupę...
I wtedy twardy Mazur Stańko nie wytrzymał, padł na kolana i cicho szeptał:
- Matko moja ziemska z Mazowsza i Niebieska Panienko! Zbudowałem dom!
Z oczu popłynęły łzy rodności. Płakał jak dziecko. Na podłodze klęczkach spędził noc. Tu powitał świt nowego dnia. Po ślubie do nowego domu, wprowadził Nastkę. A gdy jego ulubiona klacz doczekała się źrebięcia, to poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Najmował się potem do budowy domów i jego rodzina nie zaznała głodu. A osada Lipsk rozrastała się w wieś, a potem w wójtostwo. Wreszcie w roku 1580 król Stefan Batory nadał prawa miejskie i herb - łódź z żaglem. Chciał, aby powstał tu wielki rzeczny port przeładunkowy.
A Stańko cieszył się gromadką wnucząt... czasami też zachodził do miodosytni i wychylał kwaterkę przedniego miodu. Uśmiechał się spod wąsa i chwalił się:
- Ja tu byłem pierwszy!
Współbiesiadnicy nie zaprzeczali i z szacunkiem mówili o jego pracowitości i uczciwym życiu.
|