"BOGINI WIOSNY"
"CHRZCINY WE WSI"
"CZARNA DAMA"
"DIABELSKIE LUSTERKO"
"JAK NA WIGILIĘ DZIK
ROZMAWIAŁ LUDZKIM GŁOSEM"
"KLĄTWA KOZAKA"
"KLĄTWA WRÓŻKI ZAROTY"
"LEGENDA O POWSTANIU
LIPSKA NAD BIEBRZĄ"
"LEGENDA O KRÓLU BRZOŚCIE"
"PIEKIELNE WROTA"
"POBOJNA GÓRA"
"SUM ZWANY ŚLEPCEM"
"ŚNIEŻNA SOWA"
"TOPIELICA"
"TUNEL ŚMIERCI"
"UKRYTY SKARB"
"WISIADŁO"
|
|
TOPIELICA
Tekla Jedlińska mieszkała na samym końcu wioski J. Dalej już nic nie było, tylko pola piaskowe i biebrzańskie łoziny - drzewa siedzące, kępiaste, podobne do przykucniętych kobiet z tłustymi zadami.
Tekla odwrotnie, była kobieta szczupłą, chudą, bezdzietną. Owdowiała od piętnastu lat wiodła żywot samotny i ciężki. Na jej podwórku wałęsało się tylko kilka kotów, dwa kulawe psy i kilka rabych czubatych kur jakich nikt we wsi nie miał. Ludzie do niej tez zachodzili nieczęsto, a to z tego powodu, ponieważ ten i ów pobąkiwał, że zabrała mleko krowom; komuś na jej widok znarowił się koń, trzeba było mu było wycierać portkami oczy, zaś Balbusiowa Kwiatocha za jej przyczyną urodziła cielaka z dwiema głowami. Ba, a sąsiedzi to nawet widzieli jak kilka razy z jej domu wychodził przez komin diabeł.
W końcu ciężki jej żywot dobiegł nie mniej ciężkiego końca. Bo zmarło się jej akurat w porę wiosennych rozlewisk, kiedy to spływająca woda po zimie tworzyła ogromne morze, zalewając łąki, pola i drogi. Przez prawie dwa tygodnie ludzie w ogóle nie mogli wydostać się z wioski za jakakolwiek potrzebą. Nie było więc żadnej możliwości odwiezienia zwłok zmarłej na kościelny cmentarz. Do tego deszcz padał i padał dalej...
Nie pozostało nic innego, jak trumnę Telki wieźć łodziami. Zaraz znalazło się dwóch młodych smiałków, którzy za niewielką opłatą i garniec wina zobowiązali się odtransportować ciało zmarłej wodą na wieczny odpoczynek.
Po śpiewach i modłach trumnę ze zwłokami wstawiono do łodzi większej, która poprowadził Antoni Zbiruć, a Paweł Zadura miał torować czółnem mniejszym, bardziej bardziej sprawnym na zakrętach. Obaj mężczyźni byli zdrowej budowy, odważni, popłynęli wiec dziarsko. Ale im tylko wieś skryła się za lasem, a oni znaleźli się na bezkresie wód, zła sława Telki napędziła im strachu. Dla lepszej więc podniety, aby jak najdalej odgonić głupie myśli, szybko wypili galonik z winem. No i teraz całkiem zrozumiałe, że już nie trudno było o złapanie tak zwanego pecha. vvvv
Na drugim kilometrze pomylili nurt rzeczny duża fala zniosła ich na bok, łódź Antka nagle uderzyła o jakiś pień, przeboczyła się a trumna ze zwłokami - jakby na czyjeś zamówienie - zaczęła zjeżdżać do wody. Gdyby wieko trumienki było dobrze przybite, to nic by się nie stało, a tak trumna się rozpadła i ciało Tekli szybko zaczęło się oddzielać od drewnianych połówek. A jeszcze jak przerażony Antek chciał wiosłem zatrzymać katastrofę, to i ze wszystkim ciało nieszczęśnicy wepchnął w nurt rzeczny.
Antek w ogóle zbaraniał, nie wiedział, co robić. Ale jego kolega w błysk zdjął z siebie gruba kurtkę, i aby nie tracić cennych sekund w mig rzucił się do wody. Wiedział, że jeśli tej chwili nie wykorzysta, to będzie granda - zmarłej ciała nie znajdą do wiosny.
I nie mylił się. Był świetnym nurkiem, wino od wewnątrz tez grzało, zaraz ciało topielicy zlokalizował. Złapał się za jej fartuch, ale na nieszczęście on się urwał, był źle zawiązany. Wtedy Paweł chwycił Teklę za ręce i zaczął brzuchem i nogami wypychać do góry. I wówczas poczuł, że to nie on, a topielica go trzyma za ramiona i chce wleźć mu na kark.
Paweł ze strachu prawie zdrętwiał. Ręce zrobił mu się nieruchome, a nogi zupełnie obezwładnił spazmatyczny skurcz. Gdyby kolega nie mógł, nie podłapał go hakiem wiosłowym, to nie ulegało wątpliwości, że pozostałby w objęciu Tekli do wiosny. Jakąś dziwna moc całkiem mu odjęła siłę i podwodna orientacje, choć sam nigdy nie wierzył w żadne duchy i nie znał co to jest strach.
- Czemu nie wyciągnąłeś naszej babci, gdzie ona jest? - Wyskoczył z pretensją Antek, gdy jego kolega siedząc w łodzi, wypluwał z ust strumienie wody.
- Du-si-ła mnie - wyjąkał.
- A nie mówiłem, ci stary, że to czarownica? Widziałem jak coś czarnego było uczepione twoich nóg i ciągnęło na dół. Myślałem, że i ja z wami pójdę na dno.
Paweł milczał. Teraz już wiedział, że nie Tekla, a jakieś czarcie straszydło go holowało do wody. Przecież od dawna mówią, że domem diabła jest bagno i teraz nie miał wątpliwości, że dzisiejsze zamieszanie ukartował któryś z rogatych koleżków Tekli, czekający tu, aby odbić zakładniczkę. Na tym rzeczniku łuku, zwanym Końska Szuja, ludzie nieraz słyszeli dziwny barani bekot i omijali to miejsce z daleka. Dziś miał na to niewątpliwie dowody.
Po krótkiej naradzie obaj jednogłośnie ustalili, że wracać do wsi nie maja po co, zbesztają ich ludzie. I niehonorowo. A o dalszym szukaniu zwłok już nie było mowy.
Dwie połowy trumny wyłowili z wody bez trudu, włożyli do środka kawałek dylaka, i okręcili prześcieradłem. Teraz waga mniej więcej odpowiadała ciężarowi zmarłej osoby. Jeszcze nakładali trochę trzcinowisk, aby drzewo przypadkiem nie stukało, kiedy ludzie będą zdejmować trumnę w kościele i na cmentarzu. Wieko zaś dobrze przybili gwoździami, i popłynęli dalej.
We wsi, pod kościelnym murem, już ich czekało kilka osób zaproszonych na pogrzeb. Paweł z Antkim pomęczeni, przemoknięci przekazali im trumnę, a sami poszli na plebanię do księdza zdać sprawę.
- Proszę księdza - zaczął już na korytarzu Paweł, nie chcąc iść dalej, bo ciekło z jego ubrania - wieko trumny, którą transportowaliśmy łodziami, jest zabite czterema gwoździami, nie da się otworzyć żadnym sposobem.
- Dlaczego?- Ksiądz zatrzymał zdziwione oczy na przemoczonych przybyszach. Jeden z nich jeszcze miał podrapaną twarz, nie wątpił, że coś tu się zdążyło naprawdę wyjątkowego.
-Bo tego, proszę księdza, nie wiemy czy ksiądz wie o tym, że pani Tekla była czarownicą, po drodze napadł diabeł, wykradł jej ciało, a my ledwie uszliśmy z życiem.
I mężczyzna najpierw wskazał ręką na podrapany nos i czoło, a potem rozpiął kurtkę pokazując mokre ubranie i buty.
- Jak to, nie ma w trumnie Tekli?
- No ... tego, coś w tym rodzaju...
- I co ja mam teraz robić? Odprawić nabożeństwo do drewnianego pudła?
- My też nie wiemy - zbieduleni i przestraszeni chłopcy wzruszyli ramionami.
- Po prostu jesteście pijani i ciało Bogu ducha winnej kobiety wwaliliście do wody!- wrzasnął ksiądz.
- Przysięgamy na Boga i Świętego Wawrzynca ( św. Wawrzyniec był patronem ich koscioła), że nie mieliśmy w ustach ani kropli gorzałki i to była wyłącznie robota rogatego.
I obaj padli przed księdzem na kolana.
W końcu, po dłuższej, szczerszej i dokładnej rozmowie, wszyscy doszli do wspólnego przekonania, że trzeba robić swoje. Pogrzeb opłacony, stypa przygotowana, a ksiądz nie mógł spamiętać, kiedy ostatnio Tekla była w spowiedzi, jak również i w kościele. Przy tym Paweł zobowiązał się, że jak tylko woda z łąk zejdzie, odszuka zgubione zwłoki i zakopie w grobie.
I wszystko dalej poszło jak trzeba. Odprawiono nabożeństwo, trumnę zakopano w dole, a ksiądz napominał chłopców, aby dalej czartów nie gniewano, szukając zwłok.
Ale wiosna, kiedy już prawie zazieleniły się drzewa, Pawłowi we śnie pojawiła się Tekla. Na głowie miała czarną chustkę, a na sobie czarne ubranie. Nie miale tylko wyszywanego fartucha. On zaś czuł straszny wstyd, chował się za węgiel chałupy, jakby czuł ze ona przyszła do niego pourywany fartuch. Ale topielica, uśmiechając się łagodnie, tylko mu się poskarżył, że jej ciężko leżeć w rowie za Końską Szują, a przecież on zobowiązał się przed księdzem jej pomóc.
I rzeczywiście. Już tego dnia Paweł z kolegą odnaleźli rozkładające się zwłoki Tekli we wskazanym miejscu i opowiedzieli ludziom o wprost makabrycznym wydarzeniu podczas rozlewisk. Dowiedziawszy się o tym ksiądz, też zgodził się odprawić po raz drugi nabożeństwo. Na kazaniu powiedział, że dusza kobiety po tak niesamowitym błądzeniu, w końcu przekonała się, że z Bogiem lżej żyć i powróciła na łono chrześcijan.
|